-

-

16 lutego 2014

Rozdział XXXIV



I co mam napisać? Że ledwo wyrabiam? To chyba wszyscy wiedzą. Chyba potrzebna mi jest jakaś przerwa od pisania, bo ostatnio nic wartego uwagi nie naskrobałam.
Ale jedną wiadomość mam dobrą. Uwaga, uwaga! Skończyłam mojego ukochanego tasiemca, czyli właśnie to opowiadanie, które teraz czytacie.
Ostatni rozdział napisany, a mnie łezka kręci się w oku, bo to jedyne tak długie opowiadanie, które udało mi się napisać, ale jestem z niego zadowolona. Dobra nie zdradzam więcej, bo jeszcze chwilę się musicie ze mną pomęczyć. :PP






"Boże daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę to mu przy***."


Z gabinetu lekarza prowadzącego przypadek mojej mamy wyszłam zła jak osa. Naprawdę niewielu jest ludzi, którzy w tak krótkim czasie potrafią mnie wyprowadzić z równowagi, ale jemu się to nadzwyczaj dobrze udało. Wychodząc ze szpitala, zerknęłam jeszcze do sali mamy. Zbyszek siedział na krześle i wpatrywał się w jej twarz. Był zamyślony i nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do środka. Nie chciałam mu przeszkadzać, więc po cichu się wycofałam na korytarz i już spokojniejsza wyszłam z budynku. Zatrzymałam się w parku. Usiadłam na ławce i zaczęłam analizować w głowie rozmowę z doktorkiem.

Zaczęło się dość miło. Wymieniliśmy uprzejmości, a potem przeszłam do konkretów. Chciałam się dowiedzieć wszystkiego na temat stanu zdrowia mojej mamy. Co dokładnie jej jest, dlaczego się nie budzi, jak mogę jej pomóc.. Odpowiadał na każde moje pytanie, ale kiedy powiedział, że nie wie, co jest przyczyną długotrwałej śpiączki mojej mamy, wkurzyłam się.

Jest lekarzem, prawda?! Powinien wiedzieć! Czego się uczył przez długie lata na studiach? Na pewno nie tego jak podrywać płeć piękną, bo kompletnie mu to nie wychodziło. Tak, zauważyłam jak usilnie próbował mnie oczarować, jak patrzył w mój dekolt, który na jego nieszczęście nie był duży i zakrywał wszystko jak trzeba. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale niezmiernie mnie to irytowało. Powinien się skupić na ratowaniu życia pacjentom, a nie na szukaniu dziewczyny.

Zapytałam go, jak mają zamiar postępować z moją mamą. Czy chcą ją spróbować wybudzić, zrobić jakieś badania, które mogłyby ich naprowadzić na dokładną diagnozę. A co on na to? Doktorzyna od siedmiu boleści stwierdził, że na razie mogą tylko czekać. Nic więcej zrobić nie mogą, bo stan pacjentki im na to nie pozwala. Nie mogą walczyć z rakiem, bo mogłoby to jej tylko zaszkodzić. No przepraszam bardzo, ale czyż nie właśnie dlatego powinni robić wszystko, by jak najszybciej polepszyć wyniki mojej mamy?! Jak na razie to tylko siedzą i czekają na zbawienie.

Byłam na skraju cierpliwości. Jeszcze chwila rozmowy z nim, a będzie uciekał przed młotkiem w mojej dłoni, którym postaram się wbić mu co nie co do głowy.

Poprosiłam o kartę mojej mamy. Zanim stwierdziłam, ze chcę się realizować jako zawodowa siatkarka, chciałam ukończyć studia medyczne. Niestety przerwałam na drugim roku i już do tego nie wróciłam, a szkoda, bo zaczynam wątpić w porządność naszych lekarzy. Może i nie byłam kompetentna, ale potrafiłam się odnaleźć w tym całym lekarskim bazgraniu. 

Szybko przejrzałam każdą stronę i starałam się zapamiętać wszystkie najważniejsze informacje.

Znalazłam coś szczególnego, co być może doktorzyna przeoczył, bo jeśli się nie mylę, miało to istotny wpływ na stan zdrowia mamy. Nie powiedziałam mu o tym. Wolałam to skonsultować z moją starszą przyjaciółką ze studiów, która niedawno zakończyła edukacje i teraz miała praktyki w jednym z Katowickich szpitali. Wolę powierzyć życie mojej mamy w ręce lekarza, którego znam i któremu ufam.

Wtedy moja cierpliwość sięgnęła apogeum, bo doktorek zaczął się robić coraz śmielszy i co chwilę, niby przypadkiem, trącał kolanem moją nogę. No proszę Was.. Czy dorośli mężczyźni muszą się zachowywać w tak szczeniacki sposób?!

Nie mogłam się powstrzymać i zapytałam go, czy ma problem z pęcherzem, że tak przebiera nogami. Biedy zrobił się cały czerwony i już więcej nie wymachiwał kopytami, co bardzo mi odpowiadało.

Po kilku minutach względnego spokoju, podczas których ja studiowałam kartę, a doktorek robił coś, czym się nie interesowałam, poczułam rękę na moim kolanie. Od razu wstałam, przy okazji zrzucając ze stolika kubek z herbatą, która rozlała się wprost na rękę doktorka. Była gorąca. Zaczęłam go wyzywać od idiotów, kretynów, napalonych samców i tym podobnych, a przy okazji żywo gestykulując rękami ze zdenerwowania. Przy okazji zapewniłam go, że dalej nie będzie prowadził przypadku mojej matki i że złoże na niego skargę. Powiedziałam mu jeszcze, że jest niekompetentny i zachowuje się nieprofesjonalnie, choć możliwe, że moje słowa były bardziej dosadne.

Wyszłam stamtąd i mocno trzasnęłam drzwiami, a teraz siedzę tutaj i staram się po raz kolejny zapanować nad falą złości.

Wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon i przejrzałam spis kontaktów. Byłam pewna, że miałam numer do Klaudii. Miałam tylko nadzieję, że los będzie mi sprzyjał, i że dziewczyna go nie zmieniła.

Wcisnęłam zieloną słuchawkę i czekałam, aż odbierze. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Już miałam zrezygnować przerwać połączenie, ale w słuchawce rozległo się szybkie “halo?”. Od razu rozpoznałam głos Klaudii.

- Pamiętasz jeszcze swoją młodszą przyjaciółkę ze studiów? Tą, która Cię ratowała przed gniewem profesorów i dyrektora? - zapytałam z uśmiechem na ustach.

Ten jeden, niedokończony rok studiów był niezapomniany. Pomimo, że Klaudia była ode mnie kilka lat starsza, od razu zapałałyśmy do siebie sympatią. Razem chodziłyśmy na imprezy, razem się wygłupiałyśmy, razem się uczyłyśmy, choć każda czego innego.

- Asiok?? To ty? - rozległ się pełen niedowierzania, kobiecy głosik.

- Pewnie, że ja dziobaku! - zawołałam wesoło. Dobry nastrój wrócił momentalnie, a namolny doktorzyna odszedł w niepamięć. - Mam do ciebie taką mini sprawę. - wyszczerzyłam się, choć ona nie mogła tego widzieć.

- Czemu mam wrażenie, że na twojej twarzy pojawił się wielki banan? - zapytała, śmiejąc się.

- Bo właśnie tak jest. - odpowiedziałam. - Mogę na ciebie liczyć?

- Co to za sprawa? - zapytała już na poważnie.

- Moja mama jest w szpitalu. Ma raka jajników, ale nie są w stanie jej leczyć, ponieważ jest w śpiączce. Dzisiaj obejrzałam kartę i znalazłam coś co szczególnie mnie zainteresowało, a doktorzyna, który prowadzi ten przypadek w ogóle tego nie dostrzegł. Wydaje mi się, że wiem, co spowodowało śpiączkę, ale nie mogę być pewna. Tak samo jak nie potrafię zaufać lekarzom w tym szpitalu, dlatego dzwonię z prośbą do ciebie. Mogłabyś pomóc? Albo chociaż polecić kogoś, kto jest godny zaufania? Chcę mieć pewność, że będą robić wszystko co tylko w ich mocy.

- Będę jutro. Wszystko mi powiesz.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna! - zawołałam.

- Było trzeba przerywać studia?

- Oj cicho siedź! Dobrze wiesz, że bez siatkówki nie funkcjonuję. - zaśmiałyśmy się, a potem pożegnałyśmy.

Nadzieja powróciła ze zdwojoną siłą. Jeśli moje podejrzenia są prawidłowe, lekarze mojej mamy nawet nie starają się jej wyleczyć. Nawet ja, studentka medycyny, która dotrwała tylko do końca pierwszego roku, jestem w stanie ją zdiagnozować, to co w tym szpitalu robi człowiek po studiach, praktykach i z doświadczenie, który tego nie potrafi?!

Zła na doktorka popędziłam do domu. Nie zauważyłam, że czas tak szybko zleciał, a według swojego postanowienia, muszę pojawić się na treningu. Wpadłam do domu i szybko się przebrałam, spakowałam potrzebne rzeczy do torby treningowej i wyruszyłam na poszukiwanie ojca.

- Tato!  - zawołałam.

- W kuchni! - odkrzyknął po chwili.

Udałam się w tamtym kierunku, by poinformować go o kilku ważnych sprawach.

- Idziesz na trening? - zapytał zdziwiony, spoglądając na torbę wiszącą na ramieniu.

- Tak. Pojedziesz do mamy? Zbyszek siedział tam całą noc, niech odpocznie. - Tata pokiwał głową. - I mówię ci o tym teraz, żeby potem nie było nieporozumień. Załatwiłam mamie innego lekarza. Moja koleżanka ze studiów przyjedzie jutro i się nią zajmie. Nie patrz tak na mnie. Wiem co robię. Sama byłabym w stanie wybudzić mamę z tej śpiączki, ale nie jestem lekarzem. A ten koleś, który siebie nazywa lekarzem, i który niby pomaga ludziom, ma nierówno pod sufitem i jeszcze do tego ptasi móżdżek. Nie warto nawet z nim rozmawiać. Uwierz mi, próbowałam. - Tata kiwnął głową na znak zgody i uśmiechnął się pod nosem.

- Co jak co, ale córkę to mam zdolną. - zaśmiał się.

Parsknęłam śmiechem i wyszłam na chłodne ulice Bielska.


3 komentarze:

  1. Matko, no co za lekarz! Nie ma za grosz wstydu chyba. Bo dziewczyna martwi się o swoją mamę chorą na raka, a on co? Próbuję ją poderwać, choć to słowo raczej nie opisuje dokładnie tego co robił.. to jakiś szczeniacki podryw. Ale Asia to mądra dziewczyna i nie da się tak łatwo! :D Hahha.. dobrze, że wylała mu na rękę tą herbatę. Może to go czegoś nauczy? Aż mogę sobie wyobrazić minę Zibiego kiedy jakimś cudem by się o tym dowiedział! ;d
    Fajnie, że ma takie znajomości. Być może jej przyjaciółce uda się wyleczyć jej mamę? Oby.

    :**

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku, kiedy przeczytałam dopiero kika linijek wywodu Asi, to chciałam napisać Ci coś w tym stylu: Zdenerwowanie Asi jest normalne, w końcu mama w szpitalu, ciężko chora, aczkolwiek należy pamiętać o tym, że lekarze czasami rzeczywiście są bezradni, nie mogą znaleźć przyczyny czyjegoś złego stanu i pozostaje im tylko czekanie.
    Ale kiedy doczytałam jej opowieść do końca, to aż parsknęłam śmiechem na moją głupotę :D Co to za lekarz w ogóle? WTF, haha?! Okej, teraz się śmieję, niby żartuję, ale nie wyobrażam sobie znaleźć się na miejscu Asi, kiedy walczę o życie matki, martwię się jak nie wiem co, wychodzę z siebie, żeby jej pomóc, a lekarz - osoba, w której pokładałam największe nadzieje - zawodzi, a wręcz zajmuje się nie tym, co trzeba. No bo proszę Cię...gapienie się w dekolt? Serio? Naprawdę? Jakiś stary zboczeniec :/
    Dobrze, że jest ta Klaudia ;) Oby im razem udało się coś zaradzić! :))

    OdpowiedzUsuń
  3. zapraszam na 4 :) http://strefa-id.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń