Mam zaległości na blogach. I swoich i
Waszych.. Przepraszam, ale koniec roku się zbliża, trzeba poprawiać
oceny, żeby wyjść na te czwóry/piątki. :))
Pomimo wielu obaw, wigilia
należała do bardzo udanych. Mój ojciec nie miał zamiaru wywlekać odległej
przeszłości przy stole, a tym bardziej w czasie świąt. On w ogóle nie chce
wywlekać przeszłości. Co było, to było i już nic tego nie zmieni. Na początku
było strasznie sztywno i chyba każdy zastanawiał się, co właściwie tutaj robi,
jednak z czasem wszyscy się rozluźniliśmy i resztę wieczoru spędziliśmy w miłej
i przyjaznej atmosferze. Kazimierz chwalił potrawy, które przyrządziłam i
widać, że polubił się z moim ojcem. Rozmawiali o motoryzacji, czyli o tym, co
łączy wszystkich facetów. Zbyszek również wciągnął się do tematu, a ja sobie
spokojnie sprzątałam. Poszło mi to raz dwa, więc wyciągnęłam jeszcze wino, które
kupiłam wczoraj i biorąc też cztery kieliszki, poszłam do salonu. Zbyszek
otworzył butelkę i rozlał do kieliszków. Wznieśliśmy toast za zdrowie każdego
członka naszych rodzin, a w szczególności dla mamy, która w tym czasie leżała w
szpitalnej sali. Byłam u niej razem z tatą i bratem przed kolacją, by podzielić
się opłatkiem. Widziałam łzy wzruszenia w jej oczach, kiedy zobaczyła nas
wszystkich.
Wieczór skończył się pójściem na
pasterkę. Brnęliśmy na nogach przez śnieg, by zdążyć na czas, a padające na
nowo płatki białego puchu nam tego nie ułatwialiśmy. Kiedy dotarliśmy na
miejsce, wejście do kościoła było zatłoczone i nie było najmniejszej szansy, by
dostać się do środka. Staliśmy więc na dworze i próbowaliśmy się nie trząść z
zimna, ale nie było to takie łatwe. Po upływie kilku chwil odechciało mi się
tam stać.
- Nie wiem jak wy, ale ja
mam dość. – powiedziałam wzdychając.
- Ja też. – odpowiedział Zbyszek,
patrząc na mnie.
Nasi ojcowie tylko po sobie
spojrzeli i wzruszyli ramionami. Ruszyłam przed siebie, a po drodze chwyciłam
garść śniegu tak, żeby nikt nie zauważył. Uformowałam małą kulkę i z cwaniackim
uśmiechem obróciłam się i szybko rzuciłam nią w stronę brata. Przez chwile
patrzył z niedowierzaniem na śnieg na swojej kurtce, a potem podniósł wzrok i
dostrzegł mój uśmieszek. Wyszczerzyłam się do niego, a potem zaczęłam uciekać,
gdy zobaczyłam, że schyla się po amunicję.
Goniliśmy się jak dzieci, co
chwilę rzucając śniegiem. Zdyszani i przemoknięci weszliśmy do domu, śmiejąc
się cicho. Na stole w kuchni czekały na nas dwa kubki z gorącą czekoladą i
karteczka .
- Tata pisze, że zaczyna wątpić w
naszą inteligencję, dlatego przypomina nam, że mamy wypić cieplutką czekoladkę,
a potem położyć się do łóżeczka jak grzeczne dzieci. – zaśmiałam się cicho.
- Jak myślisz. Skoro nie tam nic
o prysznicu, to mogę sobie dzisiaj odpuścić? – zapytał konspiracyjnym szeptem.
Roześmiałam się głośno i z
powątpiewaniem pokręciłam głową. Chwilę później oboje wykąpani i przebrani w
piżamy siedzieliśmy owinięci kocami w salonie na kanapie i sączyliśmy ciepły
napój. Świąteczna atmosfera nam się udzieliła i zaczęliśmy sobie opowiadać
nasze historie z dzieciństwa.
- Tęsknię za tymi dziecięcymi
latami. Wtedy wszystko było takie proste. Wydawało mi się, że nic złego nigdy
mi się nie przydarzy i zawsze będę spędzać czas na wygłupach z Julitą. –
zamyśliłam się. – Tęsknię za nią. – powiedziałam ze smutkiem w głosie.
- Ja też. W końcu nie miałem
okazji poznać bliżej mojej drugiej siostry. – westchnął z uśmiechem na ustach.
- Nawet nie chcę sobie wyobrażać
naszej trójki jako rodzeństwo. Wybacz, ale z jej pomysłami i ciętymi ripostami,
wiecznie byśmy sobie dogadywali albo robili inne durne rzeczy. Przy niej zawsze
zapominałam, że jestem już dorosła i zachowywałyśmy się jak wtedy, gdy miałyśmy
po pięć lat. – roześmiałam się wesoło i szczerze.
Chwilę później z uśmiechami na
ustach udaliśmy się do swoich pokoi. Miło było powspominać. Czasy dzieciństwa
są magiczne i uwielbiam do nich wracać. Kiedyś martwiłam się, że każde takie
wspomnienie będzie wywoływać ból, ale tak nie jest. Myślę o przeszłości z
uśmiechem i wiem, że nie zamieniłabym biegu wydarzeń. Co już się stało, to się
nie odstanie. Moja siostra nie wstanie z martwych .
Sylwester minął nam w równie
przyjemnej atmosferze. Tym razem balowaliśmy w Jastrzębiu, gdzie zbiegła się
cała drużyna Koksów i Koksiątek i wszyscy bawili się wyśmienicie. Z moim
ulubionym pomagierem, czyli Kubą, szaleliśmy w kuchni robiąc przekąski i
przygotowując napoje i nie narzekaliśmy na brak zabawy. Na szczęście nie byłam
jedyną kobietą w towarzystwie siatkarzy. Niektórzy przyprowadzili swoje
małżonki, dziewczyny czy narzeczone, a mnie po raz pierwszy odwiedziła w
Jastrzębiu Kalina. Nie miała okazji jeszcze zobaczyć jak pięknie mi się tu
żyje, więc wysłałam jej zaproszenie na balowy wieczór sylwestrowy doborowym
towarzystwie i zapowiedziałam, że nie przyjmuję odmowy. Zgodziła się i teraz
bawi się równie dobrze, a nawet lepiej ode mnie. Czemu lepiej? Bo właśnie teraz
tańczy przytulańca z Michałem na środku salonu, który specjalnie na dzisiejszy
dzień, zmieniliśmy w sale taneczną. Patrzyłam na nich z uśmiechem i w duchu
trzymałam za nich kciuki. Cieszyłabym się bardzo, gdyby im wyszło. Miałabym
dwoje najlepszych przyjaciół obok siebie.
- A więc to jest ta sławna
Kalina! – zagaił Kuba, kiedy po raz kolejny odwiedziliśmy kuchnię.
- No. – uśmiechnęłam się na
wspomnienie mojej przyjaciółki. – Ładnie razem wyglądają, nie? – zapytałam z
uśmiechem.
- Specjalnie ją tu ściągnęłaś,
prawda? – zaśmiał się.
- Oj tam specjalnie. Stęskniłam
się za nią, a zapraszając ją tutaj upiekłam dwie pieczenie na jednym ogniu. Ja
jestem szczęśliwa, bo mam ją przy sobie. Michał jest szczęśliwy z tego samego
powodu, chociaż myśli, że nikt tego nie widzi.
- Chłopaki od dawna plotkują na
jego temat w szatni. Jak tylko wyjdzie wszyscy zaczynają zgadywać, kim jest ta
szczęściara?
- A lepszych tematów nie macie? –
zapytałam z przekąsem.
- Nie. – wyszczerzył się do mnie.
O północy każdy odziany w kurtkę
i z lampką szampana w ręku, wyszedł przed blok. Michał z Damianem zajęli się
sprawą fajerwerków. Minutę później całe niebo, które specjalnie na tę okazję
się rozpogodziło, rozbłyskało milionem kolorów. Najpiękniejsze jednak należały
do nas. Leciały wysoko i swoim zasięgiem zajmowały całe niebo. Naprawdę nigdy
nie wdziałam, tak pięknego widoku. Nawet nie chciałam myśleć ile oni za to
wszystko zapłacili, ale czy to teraz było ważne?
Stałam tak pośród moich
przyjaciół i uśmiechałam się patrząc w górę. Kiedyś wierzyłam, że jak pomyślę
życzenie o północy w Sylwestra, ono się spełni w nowym roku. Mimo, że już
wyrosłam z takich bajek, pomyślałam jedno maleńkie życzenie. Miałam nadzieję,
że się spełni.
- Wszystkiego najlepszego
siostrzyczko! – zagrzmiał obok mnie głos Zbyszka.
- Wzajemnie braciszku. –
szepnęłam i przytuliłam się do niego z całej siły.
Każdy składał sobie życzenia
noworoczne, a śmialiśmy się przy tym niewyobrażalnie. Chyba nie muszę
przypominać, że w dalszym ciągu staliśmy na dworze, gdzie było przynajmniej
parę stopni na minusie?
- Ej! Idziemy się przejść? –
zawołałam z całej siły.
Popatrzyłam na nich, a widząc
uśmiechy i potakiwania, ruszyłam przodem , kierując się w nieznanym kierunku.
Nie obchodziło nas, gdzie idziemy. Ważne, że byliśmy wszyscy razem. Jedna,
wielka, siatkarska rodzina, która będzie zawsze i wszędzie.
Ach, jaka przyjemna atmosfera podczas świąt jak i sylwestra. Jak za dawnych czasów - można by powiedzieć - jak za czasów dzieciństwa :) Wreszcie jest i Kalina, za którą trzymam kciuki, aby udało jej się z Kubiakiem!
OdpowiedzUsuńOj jak fajnie, że wigilia się udała :) trzymam kciuki za Kaline i Michała, żeby im się udało być razem :) Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńhttp://strefa-id.blogspot.com/ zapraszam :)
OdpowiedzUsuń+ nie zapominaj o informowaniu mnie na moim asku o nowościach tutaj :P (link do aska na blogu)