Ten tekst ma coś koło 12 stron w wordzie, także życzę miłego czytania! A więcej mojego ględzenia na dole. :))
Jak wiele razy w życiu żałowałaś,
że nie możesz cofnąć czasu? Jak wiele razy brakowało Ci tego małego pilota z
funkcją przewijania wstecz? I nie ważne jak bardzo nieprawdopodobne Ci się to
wydaje, życie to nie marna komedia. Życie to nie historia spisana w formie
kiepskiego i zupełnie przewidywalnego scenariusza przez małego facecika w
meloniku, który siedzi w obskurnym barze i sam śmieje się z losów głównych
bohaterów, bo przecież ludzkie nieszczęście jest takie śmieszne. Życie to nie
bajka czytana dzieciom na dobranoc. Życie to nie labirynt, który pokonasz i
będziesz miała spokój. Ale życie masz tylko jedno i niezależnie od tego czy Ci
się to podoba, czy nie, musisz odegrać ten jeden cholerny epizod najlepiej jak
umiesz. Właśnie po to, byś na samym końcu stanęła przed tymi wszystkimi, którzy
nie wierzyli, którzy cię opuścili, którzy zranili i mogła powiedzieć: ja - 1 wy
- 0. Dlatego nie oglądaj się, nie żałuj, nie spoglądaj na innych. Biegnij swoją
wyznaczoną drogą i ciesz się cholernie z każdej ominiętej przeszkody. Ja tak
robię i codziennie wygrywam jedną, ważną bitwę. A potem patrzę życiu prosto w
bezdenne oczy i mówię: sorry, ale już nie masz ze mną szans.
Życie spłatało mi już niejednego
figla przez te 27 lat. Wydawało mi się, że mam już wszystko, co mi do szczęścia
potrzebne, a chwile później było jeszcze lepiej. Albo wręcz przeciwnie,
myślałam, że gorzej już być nie może, a życie sprawiło mi niespodziankę i
jednak mogło być. Zawsze jednak po burzy przychodziła tęcza. Zawsze miałam przy
sobie przyjaciół, którzy byli gotowi mi pomóc. Dziś jestem im wdzięczna za
wszystko, co dla mnie robili, że nie zostawili, że wspierali. Ostatnie cztery
lata spędziłam z dala od nich, a mimo wszystko jesteśmy w ciągłym kontakcie i
jest tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali.
Cztery lata. Właśnie tyle czasu
minęło, od kiedy wyjechałam z Polski. Mimo, że cholernie tęsknię za rodziną, za
ojczyzną, nie chciałam wracać. Było mi dobrze we Włoszech, gdzie dojrzałam jako
zawodniczka, a przede wszystkim jako człowiek. Miałam na koncie wiele nagród,
wiele tytułów zdobytych razem z klubem, ale one idą w odstawkę, bo dla mnie
najważniejszy jest uśmiech Natana, jego osiągnięcia, jego nagrody. Byłam mamą i
to normalne, że najważniejszy był mój syn. Zastanawiałam się, dlaczego los
postawił na mojej drodze tego chłopca, który stał się moim całym światem, a
wyjaśnienie przyszło samo. Nataniel, czyli zesłany przez Boga. Byłam w szoku,
kiedy Elenore wyjaśniła mi, co oznacza jego imię, ale to tylko obrazuje jak
wielkim dla mnie jest skarbem. Zesłany z nieba do mnie, by mi pomógł przejść
przez najgorszy okres mojego życia, by wypełnił pustkę jaka powstała w moim
sercu, by pochłaniał cały mój wolny czas i odciągał myśli od niego. Dzięki
niemu czas płynął szybciej, życie było łatwiejsze. Chyba nigdy nie zdołam mu
powiedzieć jak bardzo go kocham, bo nie ma takich słów. Zwykłe kocham Cię nie
wystarczy. Moja miłość do niego jest o wiele głębsza, o wiele trwalsza.
Cztery lata temu podjęłam
najlepszą decyzję w moim życiu. Nie żałuję mojego wyjazdu do Włoch, bo właśnie
tutaj doceniłam swoje życie. Doceniłam to, że mama przeszła przez chorobę.
Doceniłam to, że miałam w swoim życiu tak wiele pomocnych mi osób. Doceniłam
nawet to, że byłam zawodniczką BKS-u, bo gdybym tam nie trafiła, gdybym nie
pracowała najciężej jak potrafiłam, by zadowolić w końcu trenera, dziś nie
byłabym tutaj. Nie dostałabym propozycji z włoskiej drużyny. Nie grałabym w
Serie A, która dla mnie jest najlepszą obecnie ligą na świecie. Nie żałuję.
***
Wracałam z popołudniowego
treningu, na którym cała drużyna radziła sobie świetnie, kiedy rozdzwonił się
mój telefon. Wyciągnęłam go z torebki i uśmiechnęłam się widząc na wyświetlaczu
numer Nataniela. Odebrałam i włączyłam na głośnomówiący.
- Co tam szkrabie? – zapytałam
czule.
- Kiedy będziesz?
- Już jadę. Za dziesięć minut
będę. Stało się coś, kochanie?
- Nie. Po prostu nie mogę się
ciebie doczekać. – powiedział wesoło, a mnie zrobiło się cieplej na serduchu.
Kocham tego małego nicponia bardziej niż całym sercem.
- Kocham Cię, synuś. – wyszeptałam,
bo ze wzruszenia odebrało mi mowę.
- Też Cię kocham, mamusiu! –
zawołał i rozłączył się.
Resztę drogi pokonałam w
ekspresowym tempie i kilka chwil później byłam już pod drzwiami mieszkania.
Obiecałam sobie, że jak tylko zjem obiad i razem z Natankiem odrobię lekcje, to
wezmę go na jakiś spacer. Może lody? Z uśmiechem przekroczyłam próg mieszkania,
w którym było stanowczo za cicho. Normalnie Natan już koczowałby pod drzwiami,
by mnie przywitać. Pełna podejrzeń skierowałam się do salonu, ale moje spojrzenie
przyciągnęła żółta karteczka samoprzylepna, zawieszona na lustrze. Sięgnęłam po
nią.
- Mamusiu! Mam dla Ciebie
niespodziankę! Idź do sypialni.– przeczytałam informację napisaną przez mojego
syna i z uśmiechem skierowałam się do kuchni, gdzie zostawiłam torbę z zakupami
i swoją torebkę.
Zastanawiałam się, co też ten
szkrab mógł ukryć. Otworzyłam drzwi, myśląc, że to już koniec mojego wysiłku,
ale na łóżku zastałam tylko kolejną karteczkę.
- Szukaj tam, gdzie dawno nie
zaglądałaś. – wymruczałam.
Chwilę głowiłam się nad tą
wskazówką. Gdzie dawno nie zaglądałam – pytałam samą siebie, ale nie mogłam
sobie przypomnieć. W końcu nie pamiętam już gdzie zaglądam często, a gdzie
trochę rzadziej. Rozejrzałam się dokładnie po pokoju. Podeszłam do szafki nocnej
i przeglądnęłam jej szuflady, a kiedy nic tam nie znalazłam, zajrzałam do
szafy. To głupie, przecież do szafy zaglądam codziennie. – pomyślałam.
Zmarszczyłam brwi i podeszłam do półki wiszącej na ścianie. Były na niej
postawione ramki ze zdjęciami rodziców, Michała, Kaliny i Zbyszka, a także dwa
prowadzone przeze mnie albumy, do których wklejałam zdjęcia i wycinki z gazet.
Ściągnęłam je i wytarłam z kurzu. Były na nich odciśnięte ślady małych
paluchów, które pewnie należały do Natana. Tylko jak on je stamtąd ściągnął?
Usiadłam na łóżku i otworzyłam
ten, na którym były ślady. Przeglądałam strona po stronie i czule patrzyłam na
zdjęcia małego Natana. Zaczęłam prowadzić te albumy zaraz po przyjeździe tutaj.
Stwierdziłam, że skoro i tak na razie nie znam tego miejsca i mam trochę
wolnego czasu, to mogę spróbować udokumentować życie mojego szkraba. Wysłałam
nawet email do ośrodka opiekuńczego, czy nie mogliby udostępnić mi zdjęć z
początkowego okresu życia Nataniela. Po kilku dniach wysłali mi kilka sztuk. Na
pierwszej stronie, na honorowym miejscu umieściłam zdjęcie Natana z jego
biologicznymi rodzicami. Nie zamierzałam wymazywać ich z pamięci chłopca.
Chciałam, by pamiętał o nich i nigdy nie zapominał, że byli jego rodzicami.
Długo zajęło mi kartkowanie całego albumu, ale w końcu otworzyłam na stronie,
na której przyklejone było zdjęcie Natana ze Zbyszkiem i Michałem, zrobione
podczas ich ostatniej wizyty. To było trzy lata temu. Żółta karteczka dolepiona
była obok zdjęcia, a na niej narysowana była tylko strzałka, która wskazywała
na fotografię. Zdziwiłam się nieco, ale na następnej stronie była kolejna
karteczka.
- Twoja szafa jest pełna skarbów,
a szczególnie dolna szuflada. – przeczytałam.
Podeszłam do mebla i otworzyłam
dolną szufladę, w której trzymałam wyposażenia na mecze. Koszulki klubowe,
ochraniacze, stabilizatory i inne gadżety. Moją uwagę przykuła kolejna
karteczka wystająca spod torby treningowej z logiem polskiej reprezentacji.
Przesunęłam ją w bok i moim oczom ukazała się moja stara koszulka z BKS-u. Nie
wiem, co chciał mi przekazać przez to Natan, ale przywołał falę wspomnień.
Dotyczyły one przede wszystkim naszych meczy. Tych, które wygrywałyśmy i tych,
które przegrywałyśmy. Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl o dziewczynach z
zespołu. Ciekawe co u nich? Dalej grają w BKS-ie? Zmieniły kluby? Założyły
rodziny? Tak długo nie miałam z nimi żadnego kontaktu. Jedynie z Kaliną
rozmawiam czasem przez skype’a, ale ona też ma z nimi kontaktu, bo od paru
sezonów gra w Chemiku Police. Zamienią czasem kilka słów przed meczem, jeśli
akurat grają przeciwko sobie, ale na tym się kończy. Wyciągnęłam koszulkę z
półki i dokładnie się jej przyjrzałam. Kolory trochę wyblakły, ale ogólnie nie
była w złym stanie. Ściągnęłam karteczkę.
- Podobno miałaś fajnego trenera?
Teraz idź do mojego pokoju.
Uśmiechnęłam się na myśl o moim
starym trenerze. Ciekawe czy on dalej trenuje drużynę, czy może już przeszedł
na zasłużoną emeryturę? Tyle wspomnień i tych dobrych, i tych złych, wiązało
się z Bielskiem. Z uśmiechem wspominałam stare lata, ale ciekawość zwyciężyła,
więc odłożyłam koszulkę i udałam się do pokoju Natana. Rozejrzałam się uważnie,
ale nigdzie nie było niczego żółtego. Wytężyłam wzrok, ale nic nie ujrzałam.
Chwilę pokręciłam się pomiędzy półkami, a potem zrezygnowana usiadłam na jego
łóżku. Popatrzyłam na drzwi i zdziwiłam się ogromnie, widząc przylepioną żółtą
karteczkę. Dałabym lewą rękę uciąć, bo prawa mi przecież potrzebna, że jej tam
wcześniej nie było.
- Dałaś się wkręcić. U mnie
niczego nie ma! Czekam w salonie.
Uśmiechnęłam się i pokręciłam
głową z niedowierzaniem. Wyszłam i skierowałam się do salonu. Zauważyłam, że
Natan ogląda jakąś bajkę w telewizorze. Zaszłam go od tyłu i przytuliłam go do
siebie.
- A co to za niespodzianka, co? –
zapytałam go.
- Trzy, dwa, jeden… - zaczął
wyliczać, a ja patrzyłam na niego z uwagą. Co on wymyślił? – TERAZ! – krzyknął.
Poczułam jak ktoś chwyta mnie w
pasie i obraca dookoła. Nie wiedziałam kto to był, ale widziałam szeroki
uśmiech na twarzy Natana. W końcu stanęłam na własnych nogach i szybko
odwróciłam się. Stałam tak z otwartą buzią i nie mogłam uwierzyć w to, kto stoi
przede mną.
- Co ty tutaj robisz?! –
zawołałam i rzuciłam się na niego.
- A może by tak: Cześć braciszku!
Tak bardzo ze tobą tęskniłam! Cieszę się, że Cię widzę! ? – nie odpowiedziałam,
tylko mocniej się wtuliłam w Zbyszka.
Trwaliśmy tak przez chwilę i po
prostu cieszyliśmy się, że się widzimy po tak długim okresie czasu. Rozmowy
przez Internet nie oddaja rzeczywistości.
- A ze mną to się nie przywitasz?
– zagrzmiał gdzieś z boku drugi znajomy głos.
Oderwałam się od Zbyszka i patrzyłam
zszokowana na uśmiechającego się do mnie Michała.
- Misiek!! – rozdarłam się i
rzuciłam się również na niego.
- I teraz ja poszedłem w
odstawkę. – narzekał Zbyszek.
- Nie narzekaj. – trzeci,
zdecydowanie znajomy głos.
- Boże, Kalina!! – krzyknęłam jak
małe dziecko i wpadłam w objęcia przyjaciółki.
– Jak za chwile zza ściany wyskoczy Damian, to się wcale nie zdziwię. –
zaśmiałam się.
- No niestety Damiana nie mamy.
Trener by nas zabił.
- Trzeba było wziąć całą drużynę!
Łącznie z trenerem! Zapewne cieszyłby się, że w końcu może odpocząć trochę od
Was i zwiedzić przy okazji swoją ojczyznę. – zaśmiałam się, odrywając się od
przyjaciółki.
Popatrzyłam na nich wszystkich,
zgromadzonych w moim salonie, a w oczach zaczęły się zbierać łzy. W dalszym
ciągu nie mogłam uwierzyć, że oni tu są.
- Siostra, nie rycz! – zaśmiał
się Zbyszek, kiedy pierwsza łezka wypłynęła z oka.
- Cicho siedź! – rzuciłam z
uśmiechem, a potem przeniosłam spojrzenie na Natana, który siedział na oparciu
sofy i był z siebie wyjątkowo zadowolony. – A ty – wskazałam na niego palcem – tłumacz się.
- No bo ja.. – jego pewność
siebie gdzieś się ulotniła. – Chciałem zrobić Ci niespodziankę! – zawołał i
wyszczerzył się.
- I zrobiłeś. – uśmiechnęłam się
szczerze. – No chodź do mnie! – zawołałam i wyściskałam go z całych sił.
Przez następne kilka godzin
śmiałam się jak głupia do sera, bo znów widziałam moich przyjaciół. Zrobiłam
jakąś kolację na szybko i razem ją zjedliśmy. Rozmawialiśmy do późna, ale
niestety musiałam przerwać tę sielankę.
- Macie się gdzie zatrzymać, czy
Was przenocować? – zapytałam.
- A co już się chcesz nas pozbyć?
– zapytał Zbyszek.
- Wiesz, chętnie bym z Wami
posiedziała dłużej, ale jutro mam mecz.
- Mecz mówisz? – mrugnęła mi
porozumiewawczo Kalina. – Mam rozumieć, że bilety już nam załatwiłaś? –
uśmiechnęła się.
- Oczywiście. Widzimy się na
hali.
- A powiesz chociaż z kim gracie
i o co? – dopytywał Michał.
- Z wicemistrzem o mistrzostwo. –
odpowiedziałam szybko i się uśmiechnęłam na widok ich zaskoczonych min.
- Ale trafiliśmy! – zaśmiał się
mój brat.
Chwilę później zostałam sama. Moi
przyjaciele pożegnali się, życzyli wygranej w jutrzejszym spotkaniu i
oczywiście zapewnili, że na meczu będą. Czułam, że jutro coś się zdarzy. Czułam,
że chodzi o to Mistrzostwo, które, mam nadzieję, zdobędziemy po raz trzeci z
rzędu.
***
Otworzyłam oczy i zaraz je
przymknęłam, bo słońce wpadające przez okno mnie raziło. Odwróciłam się na
drugi bok i sięgnęłam na półkę po telefon. Uśmiechnęłam się sama do siebie, a
potem wstałam i poszłam do kuchni z zamiarem zrobienia śniadania. Rozpierała
mnie energia i byłam w bardzo dobrym nastroju. Obudziłam Natana i zagoniłam go
do kuchni na śniadanie, a sama poszłam pod prysznic. Po kilku minutach zwarta i
gotowa usiadłam przy stole obok Nataniela, który właśnie kończył pałaszować
swoje kromki z nutellą.
- Mamusiu?
- Tak?
- To dzisiaj masz ten bardzo
ważny mecz? – zapytał mnie. Pokiwałam głową.
- A ja też tam będę? – wpatrywał
się we mnie błagalnym spojrzeniem.
- Pewnie, że tak. – uśmiechnęłam
się do niego. – Elenore Cię odbierze ze szkoły i pojedziecie do niej. Odrobisz
z nią zadanie, a potem przyjedziecie do mnie, dobrze?
W odpowiedzi wyszczerzył się do mnie
i z nową energią wgryzł się w kromkę.
- Ale bądź grzeczny. –
przestrzegłam go.
- Ja zawsze jestem grzeczny! –
zawołał.
- W to nie wątpię. A teraz śpiesz
się, bo nie zdążymy.
Kilka minut później wzięłam do
ręki swoją treningowa torbę i razem z Natanielem wychodziłam z mieszkania. Odwiozłam
Natana pod szkołę, a sama ruszyłam na trening. Weszłam do budynku i chociaż
robiłam to praktycznie codziennie od czterech lat, nadal zachwycałam się
widokiem. Wszystko było tutaj takie nowoczesne, ale nie przesadzone. Po prostu
idealne. Z uśmiechem na ustach skierowałam się do szatni, gdzie już przebierało
się kilka dziewczyn. Przywitałam się z każdą z nich i wskoczyłam w swój strój
treningowy. Dzisiejsze zajęcia były dla nas tylko przypomnieniem całej taktyki
i omówieniem przeciwników. Nie było sensu się przemęczać przed meczem tym
bardziej, że wczoraj szło nam bardzo dobrze. Ostatnio miałyśmy dobrą passę. Nie
ważne czy grałyśmy u siebie, czy na wyjeździe, byłyśmy nie do zatrzymania.
Przeważałyśmy w każdym elemencie i nie popełniałyśmy prostych błędów. I nie
było to nic dziwnego, skoro przez cały sezon ciężko pracowałyśmy. Trener
przypomniał nam byśmy nie dawały się sprowokować. Chłodził nasze głowy, bo w
tym meczu najważniejsze było podejście psychiczne. Musimy być pewne siebie,
swoich koleżanek i naszych umiejętności. Musimy być przekonane, że wygramy. Ale
nie możemy lekceważyć przeciwniczek. W końcu jesteśmy dwiema najlepszymi
drużynami we Włoszech i nie będzie łatwo, bo to nie ten poziom. Tutaj rozgrywa
się mecz o wszystko. Bo drużyna, która zajęła drugie miejsce, jest pierwszym
przegranym.
Razem z dziewczynami
postanowiłyśmy, że zostaniemy wszystkie na hali. Usiadłyśmy w dość dużym kółku
i odbijałyśmy do siebie piłkę, a przy okazji rozmawiałyśmy ze sobą szczerze. Ostatni
raz w tym samym składzie, ostatni raz w tym sezonie, ostatni raz. Pobieżny
obserwator, który przyglądałby się nam z boku, stwierdziłby, że nie zachowujemy
się jak typowa drużyna. Tutaj każdej z nas zależy na drugiej. Tutaj żadna się
nie wywyższa. Tutaj nie ma liderki. Tutaj jest pani kapitan, która opieprzy
wszystkie z góry na dół, nie szczędząc przykrych słów i nie omijając prawdy,
kiedy trzeba. Tutaj są zawodniczki, które zachowują się bardziej jak prawie
dwudziestoosobowa grupa najlepszych przyjaciółek, a nie jak zawodniczki, które
walczą ze sobą o miejsce w podstawowym składzie. Bo nie walczymy. Każda z nas
może być zmieniona w czasie meczu, bo mamy bardzo wyrównany skład. Jeśli jednej
idzie trochę gorzej, trener ją ściąga, studzi jej głowę, a zmienniczka w tym
czasie daje z siebie wszystko. Nie ma rywalizacji, ale jest wspólna chęć
osiągnięcia najwyższych celów. I to jest takie cudowne.
- Ej! Pani kapitan! Nie śpimy,
odbijamy!
Ocknęłam się i ze zdziwieniem
zauważyłam, że nie kontaktowałam przez dłuższą chwilę. Uśmiechnęłam się
przepraszająco i wróciłam do odbijania razem z nimi.
- To o czym tak rozmyślałaś? –
zapytała nasza libero.
- O nas. Wiecie, że spotykamy się
w takim składzie już chyba po raz ostatni? – zapytałam je.
Popatrzyły na siebie i u każdej
można było wychwycić wzruszenie.
- To co? Ostatni mecz wygrywamy
za nas, nie? – odezwałam się.
Dziewczyny przytaknęły. I już
wiedziałam. Że się nie poddamy. Że będziemy walczyć o każdą piłkę, jak o
najcenniejszy skarb. Będziemy szanować każdy punkt, który przybliży nas do
zwycięstwa. Damy z siebie wszystko, bo wiemy co chcemy osiągnąć.
Nadszedł moment, kiedy musiałam
opuścić mury znajomych czterech kątów szatni. Za dokładnie kilka minut
wejdziemy na parkiet i stoczymy bitwę o wszystko. Albo wygramy całą wojnę, albo
będziemy musiały uznać wyższość przeciwnika. Ale nam nic nie straszne.
Założyłam stabilizator na swoją kostkę, która przez te cztery lata była
najczęściej kontuzjowana i wyjrzałam przez okno. Na twarz wstąpił mi szeroki
uśmiech, kiedy spoglądałam na błękitne niebo, po którym wolno płynęło,
zniżające się już słońce. Włochy to naprawdę piękny kraj. Założyłam bluzę i
wyszłam z pomieszczenia. Zmierzając na halę, gdzie już czekały na mnie
dziewczyny, przypomniałam sobie, że na trybunach siedzą moi przyjaciele.
Uśmiech rozjaśnił moja twarz.
Weszłam na parkiet i zaczęłam się
rozgrzewać razem z resztą zespołu. Najpierw dokładne ćwiczenia rozciągające i
rozgrzewające, a dopiero potem te z piłką. Czas jakby przyśpieszył, bo wydawało
mi się, że minęło tylko kilka minut, a już musiałyśmy się zbierać z parkietu.
Stanęłyśmy w szerokim kółku i wysłuchałyśmy ostatnich słów trenera. Zapewnił
nas, że prowadzenie naszej drużyny było dla niego zaszczytem. Zapewnił nas też,
że liczy na złoto, ale dla niego i tak jesteśmy mistrzyniami. Zakręciła mi się
łezka w oku, bo wiedziałam, że trener ma zamiar przejść na zasłużoną emeryturę.
Podzielił się ze mną swoimi planami, więc do mnie jeszcze bardziej trafiły jego
słowa. On sam się z nami żegnał. A jeśli my chcemy się pożegnać z nim, musimy
wygrać.
- Dziewczyny! – krzyknęłam po
włosku, zaczynając swoją przemowę. – Zróbmy im takie piekło, że się z parkietu
nie pozbierają! – zawołałam. – I pamiętajcie! Gramy za nas.
Uśmiechnęłam się do nich i
popatrzyłam na każdą z osobna. Miałyśmy tylko jeden cel i właśnie do niego
zmierzamy. Teraz wszystko zostało w naszych rękach.
Pierwszy gwizdek i zaczynamy.
Łatwo wpadł pierwszy punkt, bo przeciwniczki zaserwowały w siatkę, ale potem
już nie było tak łatwo i przyjemnie. O każdy kolejny punkt musiałyśmy walczyć
jak lwice. Nic nie przychodziło bez trudu, ale my o tym wiedziałyśmy, dlatego
każda skończona przez nas piłka po długiej i męczącej wymianie, dodawała nam
skrzydeł. Dawałyśmy z siebie dwieście procent i to się opłaciło, bo po
pierwszym secie schodziłyśmy z boiska jako wygrane. Jednak nic nie było jeszcze
pewne. Po kilkuminutowej przerwie weszłyśmy na boisko lekko zdekoncentrowane.
Przyjęcie się nam posypało i atak też nie był tak pewny. Na własne życzenie,
pozwoliłyśmy przeciwniczkom doprowadzić do remisu. Schodząc z parkietu
wyłapałam spojrzenie Michała, którym chyba chciał pokazać mi, że samą grą nie
wygramy. Musimy zdekoncentrować przeciwniczki, bo inaczej ich nie zatrzymamy.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem i podeszłam do reszty składu.
- Bierzemy się w garść! –
zawołałam na nie. – I włączamy naszą tajną broń. Ja biorę na siebie tą
zapyziałą z ósemką. Podgrzewamy temperaturę!
Na trzeciego seta wyszłyśmy
zdeterminowane i pewne siebie, co przekładało się na skuteczniejsza i twardszą
grę. Nie popełniałyśmy prostych błędów, za to przeciwniczki były nieźle
wkurzone. Do tej pory jeszcze nie miały okazji się przekonać, co to znaczy
ostry charakter w siatkówce. Myślały, że te pojedyncze spojrzenia rzucane w ich
kierunku po skutecznym ataku to wszystko, na co nas stać. Ale się przeliczyły.
Po kilku pierwszych akcjach były tak wkurzone, że zaczęły popełniać błędy. My skutecznie je wykorzystywałyśmy i
doprowadziłyśmy do naszego zwycięstwa w tym secie. Nasza drużyna składała się z
samych twardych charakterów. U nas nie było żadnych gorących głów. Miałyśmy
temperament, ale on nam nigdy nie przeszkadzał w grze. Nigdy nie miałyśmy
problemów z niepotrzebną agresją.
Czwarta odsłona nie przyniosła
prowadzenia żadnej z drużyn. Walczyłyśmy puk za punkt, a długie i pełne zwrotów
akcji wymiany, skutecznie nas wymęczały. To już nie była bitwa. Właśnie trwała
wojna. Widziałam, że „moja” ósemka ledwo trzyma emocje na wodzy, ale nie
przejmowałam się tym. Robiłam wszystko byleby ją wytrącić z równowagi. Niestety
zapomniałam, że przeciwniczki nie są najważniejsze. Zapomniałam, że samą
agresją meczu nie wygram i to się na mnie odbiło. Za wszelką cenę chciałam
złapać ósemkę na blok, choć byłam mocno do niego spóźniona. Wyskoczyłam w górę
i zderzyłam się w powietrzu noga z przeciwniczką, przez co straciłam równowagę
i zamiast spaść bezpiecznie obok swojej rozgrywającej, wylądowałam na jej
stopie, przekrzywiając nogę pod niemożliwym kątem. Runęłam na ziemię i
chwyciłam się za pulsujące bólem miejsce. Czułam, że nie jest w porządku. Nie
było to naderwanie stawu skokowego. To w ogóle nie chodziło o moją pechową
kostkę. Tym razem sprawa była o tyle poważna, że ból promieniował z kolana.
Opadłam bezradnie na boisko, a łzy bólu mieszały się z łzami wściekłości na samą
siebie. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak bardzo się narażałam. Dlaczego podjęłam
tak wielkie ryzyko, choć wiedziałam, że będą tego konsekwencje. Wyrzucałam
sobie, że zachowałam się jak niedoświadczona małolata, jednak teraz to nie
miało żadnego znaczenia. Publiczność zamarła. Słyszałam okrzyki przerażenia. Moja
noga nie wyglądała za dobrze. Dziewczyny dopadły do mnie i z ich pomocą wstałam
z parkietu. Z oczu płynęły mi łzy, a kiedy usłyszałam publiczność, która
skanduje moje imię, miałam ochotę wyć z bezradności. Przez własną głupotę
zawiodłam kibiców, którzy na mnie liczyli. Przez własną głupotę. Dziewczyny
posadziły mnie na krześle dla sztabu. Fizjoterapeuta już zabezpieczał moja
nogę, a ja? Ja schowałam twarz w dłoniach, by ukryć łzy wściekłości, bezradności
i wzruszenia, bo pomimo, że w tym momencie zaślepiała mnie wściekłość, byłam
wdzięczna publiczności za wsparcie. Kiedy Fabrizio skończył z moim kolanem,
wziął mnie na ręce i zaniósł do szatni. Kazał mi wziąć wszystkie potrzebne
rzeczy, bo jedziemy do szpitala. Usiadłam na ławce i wyładowałam całą swoją
złość uderzając pięścią z całej siły w ścianę. Napięcie uszło ze mnie dopiero
za którymś razem. Otarłam łzy z policzków i zarzuciłam na ramiona bluzę. Wzięłam swoją spakowaną torbę i opuściłam
pomieszczenie skacząc na jednej nodze. Przed drzwiami czekał na mnie Zbyszek.
- I co narobiłaś? – zapytał,
patrząc na mnie ze smutkiem.
- Podejrzewam, że nic dobrego. –
spróbowałam się uśmiechnąć, ale za pewne wyszedł mi jakiś grymas.
Podszedł do mnie i zamknął w
szczelnym uścisku. Pomimo, że postanowiłam trzymać się twardo i z pokorą
przyjąć diagnozę, potrzebowałam jego wsparcia. Dlatego mocno się w niego wtuliłam.
Po kilku chwilach wziął mnie na ręce i zaniósł do samochodu Fabrizio. Już miał
się pakować do auta, ale go uprzedziłam.
- Wracaj na halę. – powiedziałam
twardo. Spojrzał na mnie zaskoczony. – Ja sobie dam radę. Zapewnij Natana, że
nic mi nie jest i powiedz dziewczynom, że skopie im tyłki jak przeze mnie
przegrają.
- A ty – odwróciłam się w stronę
kierowcy. – masz mnie tu przywieźć z powrotem jak najszybciej. – oznajmiłam.
Patrzyli na mnie zdziwieni, ale
nic nie powiedzieli. Zbyszek uśmiechnął się do mnie i wrócił do budynku, a
Fabrizio wrzucił gaz do dechy. Kilka minut później staliśmy już pod włoską kliniką.
Chłopak wniósł mnie na rękach do środka, a mną zajęli się lekarze. Potwierdzili
wstępną diagnozę fizjoterapeuty, ale na dokładniejsze wyniki musiałam zaczekać.
Potrzebne było prześwietlenie, które zrobiono mi bardzo szybko. Uprzedziłam
kilku znajomych lekarzy, że nie bardzo mam teraz czas na wylegiwanie się w
łóżku. Trwa bój, a ja nie mogę ot tak opuszczać placu bitwy. Nawet jeśli
zostałam ranna. Po zakończonym badaniu jedna z pielęgniarek zajęła się
usztywnianiem mojej nogi. Założyli mi gips, który zbyt wygodny nie był. Ciągle
łapałam się na tym, że odruchowo chciałam ugiąć nogę w kolanie. Lekarz zapewnił
mnie, że przez najbliższe kilka tygodni gips jest konieczny. Nie mam co liczyć
na taryfę ulgową. Tym bardziej, jeśli chcę wrócić do siatkówki. Zdawałam sobie
sprawę z tego, że takiej kontuzji nie wyleczę w tydzień, a nawet jeśli uda się
w miarę szybko mnie poskładać, to nie wiadomo jeszcze czy będę mogła wrócić pod
siatkę. Czasem po prostu obrażenia były zbyt poważne, by ryzykować. Wiedziałam
o tym i brałam pod uwagę tą najgorszą opcję. Nie mogłam się twardo zapierać, że
wszystko będzie dobrze, bo tego nie wiedziałam.
- Tu ma pani wypis. – lekarz
wręczył mi kartkę. – Ale jutro widzę panią z powrotem. – zastrzegł z uśmiechem
na ustach i opuścił moją salę.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
W tej klinice lekarze już mnie znali i wiedzieli, że zrobię z ich życia piekło,
jeśli mi zabronią wrócić na halę. Kiedyś próbowali, ale najwidoczniej uczą się
na błędach. Chyba nikt miło nie wspomina mojej pierwszej wizyty. Naprawdę sama
się dziwiłam, że mnie nie wywalili za drzwi.
Chwilę później wyszłam z sali,
podpierając się na kulach i stanęłam przed Fabrizio, który czekał na mnie na
korytarzu. Przejął moją torbę i razem skierowaliśmy się w stronę samochodu.
- Co powiedział lekarz? –
zapytał.
- To samo co ty wcześniej.
Zrobili prześwietlenie i jutro przykuwają mnie do łóżka. – powiedziałam wesoło.
– Nie martw się. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. – dodałam,
widząc jego minę.
- To dobrze. – stwierdził w
końcu.
Dziesięć minut później wchodziłam
na halę przez boczne wejście. Już z daleka słyszałam okrzyki naszych kibiców. Dzisiaj
to oni byli naszą motywacją. Usiadłam na wolnym miejscu na bocznych trybunach i
przyglądałam się grze dziewczyn. Niestety był tie-break. Szły łeb w łeb, ale
tak nie uda się wygrać tego spotkania, dlatego kiedy trener poprosił o czas,
ruszyłam w ich stronę. Chyba nie zdziwił ich mój widok. Wiedziały, że prędzej
dam się pokroić, niż opuszczę swoją drużynę w tak ważnym momencie. Trener
bardzo szybko przekazał im co mogą poprawić, a potem ustąpił mi miejsca. A ja
nie owijałam w bawełnę. Opieprzyłam je równo za to, że moja kontuzja wytrąciła
ich z równowagi. Dla nich nie powinno mieć znaczenia czy grają z podstawową
przyjmującą, czy nie. Muszą dawać z siebie wszystko i nie oglądać się. Po
czasie wychodziły na parkiet zdeterminowane w niebezpiecznym stopniu.
Oczywiście to nie my, ale przeciwniczki powinny się bać.
Usiadłam obok trenera i patrzyłam
jak dziewczyny odskakują na dwa punkty do przodu. Po kolejnym punktowym bloku,
wzrok ósemki spoczął na mojej usztywnionej nodze, a jej twarz ozdobił szyderczy
uśmiech. Zapewne w swojej głowie miała obraz mnie wyżywającej się na wszystkim
wokół i ledwie nad sobą panującej, ale nie pozostawiłam jej złudzeń.
Wyszczerzyłam się do niej jak do najlepszej przyjaciółki i nawet jej
pomachałam. Widziałam jak z jej twarzy spływa drwiący uśmieszek, a zastępuje go
słabo maskowane zaskoczenie. I właśnie w tym momencie zdałam sobie sprawę, że
przyjechałam tu nie po to, by oglądać mecz z trybun, ale po to, by brać w nim
czynną walkę. Może już nie mogłam wyjść na boisko, ale równie dobrze radziłam
sobie z kwadratu. Po każdej udanej akcji patrzyłam na moją nową przyjaciółkę i
uśmiechałam się promiennie. Przekazywałam dziewczynom jakieś drobne uwagi
jednocześnie patrząc jak ósemka mierzy mnie spojrzeniem. Wyprowadziłam ją z
równowagi na tyle, że zaczęła popełniać błędy. Dziewczyny je wykorzystywały.
Chwilę później losy spotkania były przesądzone. Piłka setowa dla nas przy
stanie 14:10. Zdarzają się siatkarskie cuda, ale nie aż tak wielkie.
W tamtym momencie uświadomiłam
sobie, że jestem cholerną szczęściarą. Dlaczego? Bo jako jedyna z tych
wszystkich dziewczyn, które właśnie teraz walczą o Mistrzostwo mam kogoś, kto
zawsze będzie mnie kochał. Mowa oczywiście o Natanielu. Jako jedyna miałam taki
skarb. Myślałam, że mogłam się czuć spełniona. I jako siatkarka i jako
kobieta. Może nie miałam męża. Może nie
miałam szczęścia w miłości, ale to nie jest ważne. Dzisiaj, siedząc na krześle,
a nie stojąc na boisku, czułam się spełniona. Czułam, że być może nadszedł czas
zakończenia mojej kariery sportowej. Może właśnie teraz jest właściwy czas na
to, by zająć się życiem prywatnym? Może właśnie teraz miałam okazję wynagrodzić
rodzinie te wszystkie godziny treningów, wyjazdów i meczy?
Coś się kończy, coś się zaczyna.
Ja rezygnując ze swojej kariery siatkarki, nie rezygnuję z siatkówki, bo to
jedyna stała miłość w moim życiu. Jedyna, która wytrzymała ze mną tak długo.
Jedyna, w którą nigdy nie zwątpiłam.
- Aśka!!!
Jak przez kurtynę dochodziły do
mnie krzyki dziewczyn. Potrząsnęłam głową, by odgonić myśli i spojrzałam z dezorientacją na twarz mojej przyjaciółki z
drużyny. Patrzyła na mnie wielkimi oczami, z których aż biła radość. Nie mogłam
nie zrozumieć, co się właśnie stało. Mimo wszystko popatrzyłam na tablicę, by
się upewnić. 15:11. Spotkanie zakończone po wielkim boju w tie-breaku na
korzyść drużyny gospodarzy. Czyli nas. Przesunęłam wzrokiem po twarzach siatkarek,
a potem kątem oka zobaczyłam przeciwniczki, które nie mogły uwierzyć w swoją
porażkę. Stały bezradnie patrząc na naszą radość, a w ich oczach pojawiły się
łzy żalu. Wiem, o czym w tamtej chwili myślały. Nie mogły uwierzyć, że
spotkanie rozstrzygnęło nie doświadczenie, nie ogranie, nie technika, ale
siatkarskie szczęście, które w dzisiejszym dniu dopisywało nam. Otrząsnęłam
się, kiedy dziewczyny pociągnęły mnie za rękę. Pokuśtykałam w ich stronę i
cieszyłam się razem z nimi z tego Mistrzostwa. Ostatniego w moim życiu.
Dekoracja była dla mnie pięknym
przeżyciem. W tym roku naprawdę postarano się, żeby całość wypadła idealnie.
Chyba każdy kibic, siedzący na trybunach, miał w oczach łzy, kiedy dość
niespodziewanie z głośników popłynęły delikatne tony piosenki, która
nieoficjalnie pełniła rolę naszego klubowego hymnu. Aż ciarki przechodziły po
ciele, kiedy wysłuchiwałam tej pieśni zwycięstwa z ust kibiców zgromadzonych
dla nas na trybunach. W oczach stanęły łzy i właśnie wtedy zrozumiałam, co
muszę zrobić.
Nie wahałam się. Po wręczeniu
wszystkich nagród i gratulacji, przejęłam mikrofon. Nigdy wcześniej tego nie
robiłam. Nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, by podziękować kibicom
osobiście, patrząc na nich, skupionych na trybunach. Ale dzisiejszy dzień jest
inny niż wszystkie wcześniejsze. Prezes naszego klubu spojrzał na mnie i skinął
mi głową, jakby wiedział, co zamierzam zrobić i zgadzał się na to. Popatrzyłam
jeszcze na trenera, który uśmiechał się zachęcająco.
- Dziękuję. – powiedziałam dość
cicho, ale ludzie i tak zwrócili uwagę na mnie. – Dziękuję Wam wszystkim
obecnym. Dziękuję, że nas wspieraliście i dzisiaj i przez cały ten zakończony
już sezon. Dziękuję, że znosiliście okresy naszej gorszej gry. Dziękuję, że
wytrwaliście z nami do tego momentu. Nie wiem jak koleżanki, – popatrzyłam
przelotnie na cały zespół – ale ja dzisiaj pragnę Wam zadedykować to
zwycięstwo. Pragnę z całego serca podziękować Wam za wsparcie, a jest na to
tylko jeden sposób. Te złote medale, wiszące na szyjach każdej z nas, są Wasze.
Pokazują jak wiele dla nas znaczycie i jak bardzo pragniemy, byście z nami
zostali.
Ogarnęłam wzrokiem całą salę.
Niektórzy patrzyli na mnie z radością, inni ze zdumieniem, a inni z podziwem.
Zasłużyłam? Nie sądzę, ale było to miłe.
- Chcę powiedzieć jeszcze jedną
rzecz. Moja kontuzja jest dość poważna i na pewno spowodowałaby dłuższą przerwę
w mojej karierze, ale tak się nie stanie, bo postanowiłam ją zakończyć.
Dzisiejszy mecz był ostatnim w moim wykonaniu. Myślę, że pozostanie w mojej
pamięci na zawsze, bo w końcu nie był to zwykły mecz. To było coś znacznie
więcej niż rozegranie kilku setów. To było podsumowanie naszej ciężkiej pracy.
A dla mnie osobiście było to podsumowanie całej kariery. Nie wiem, co mnie
tutaj przywiodło. Czy była to chęć rozwijania się, czy może chęć zagrania w
jednej z najlepszych, a dla mnie osobiście najlepszej na świecie, lidze? Nie
mam pojęcia, ale jedno wiem na pewno. Cztery lata temu podjęłam najlepszą
decyzję w moim życiu i nigdy nie będę żałowała.
Uśmiechnęłam się szczerze, choć
po mojej twarzy płynęły łzy. Przeżywając raz jeszcze te wszystkie sezony we
Włoszech przypomniałam sobie najlepsze momenty tego rozdziału życia.
Przypomniałam sobie jak ciężko musiałam pracować na samym początku, jak długo
musiałam walczyć z samą sobą, kiedy dopadały mnie kontuzje, jak czasami miałam
ochotę powiedzieć stop i zakończyć to wszystko, ale wiedziałam, ze to nie był
odpowiedni czas, bo ten nadszedł dopiero teraz. Powiodłam wzrokiem po całej
hali i wydawało mi się, że widzę wyraźnie każdą osobą, która się tam
znajdowała.
Na samym końcu mój wzrok spoczął
na NIM. Siedział obok Zbyszka i patrzył prosto w moje oczy. Pomimo dzielącej
nas odległości wiedziałam, że jego oczy
płoną dziwnym blaskiem tak samo, jak moje własne. Nie miałam ochoty przerywać
tej chwili, ale wspomnienia zalały moją głowę jak wodospad, którego w żaden
sposób nie dało się zatrzymać. Kolejne łzy spłynęły po mojej twarzy, a w
myślach odtwarzałam nasze ostatnie spotkanie. Miałam wrażenie, że świat obok
mnie przestaje istnieć, że obok mnie nie ma niczego i nikogo. Że byłam całkiem
sama z wybuchającym na nowo uczuciem w moim sercu. Myślałam, że zapomniałam.
Myślałam, że ono minęło. Ale to wszystko było tylko kłamstwem, którym się
karmiłam codziennie przez te cztery lata. Teraz to wiem.
Nim doszłam do siebie, znalazłam
się w środku wielkiego kółka, jakim otoczyły mnie dziewczyny. Każda uśmiechałam
się do mnie. Każda chciała wyrazić w tym geście swoje własne uczucia.
Przytuliłam każdą z nich mocno do siebie. Na końcu wyściskałam również cały
sztab, który zajmował się moimi dolegliwościami, który pomagał zawsze, gdy tego
potrzebowałam, który wychowywał mnie każdego dnia od nowa. Podziękowałam
trenerowi, który tak bardzo pomagał mi w doskonaleniu umiejętności. A potem jeszcze
raz z uśmiechem popatrzyłam na trybuny i uniosłam prawą rękę w geście
podziękowania. Ludzie zaczęli mi bić brawo, a ja wiedziałam, że właśnie dla
takich momentów, warto było się poświęcać.
Z pomocą trenera zeszłam z płyty
boiska. Zostawił mnie w korytarzu prowadzącym do szatni, bo sama go o to
poprosiłam. Jego miejsce jest teraz na boisku, gdzie przyjmie zasłużone
gratulacje po raz któryś tego dnia.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i
pokuśtykałam w stronę drzwi. Położyłam rękę na zimnej klamce i już miałam nacisnąć,
gdy cichy szept spowodował, że odwróciłam się do tyłu.
Stał tam ON. Z napiętym wyrazem
twarzy, z wielkim smutkiem w oczach, a równocześnie płonącą nadzieją w całej
jego postawie. Zrobił jeden krok do przodu i nie musiał robić nic więcej.
Zrobiłam kilka długich kroków w jego stronę i już tonęłam w jego mocnym,
stęsknionym uścisku. Napawałam się tak znajomym zapachem jego ciała, znajomym
dotykiem pod moimi dłońmi, które zacisnęły się na jego karku. Przylgnęłam do
niego całym ciałem, a kiedy w moim sercu wybuchł wulkan miłości, wiedziałam, że
jestem w miejscu, w którym zawsze powinnam być.
- Nie zostawiaj mnie już nigdy. –
poprosiłam szeptem.
Przytłumione słowa ginęły w ciszy. Mimo to po chwili usłyszałam równie cichą
odpowiedź.
- Obiecuję.
OoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOoOo
Zawsze zastanawiałam się, co napiszę pod epilogiem tego opowiadania.I chociaż miałam dużo czasu na myślenie, nic ciekawego nie wymyśliłam. :D Taka drobna moja ułomność. Będę więc improwizować.
To pierwszy mój blog. Pierwszy, który założyłam. Pierwszy, którego nie usunęłam po dwóch tygodniach. I pierwszy, na którym pojawiło się paru czytelników. Myślałam, że się poddam, wiecie? Przez pierwszych chyba 10 rozdziałów nie było tutaj nikogo. Mała liczba odwiedzin, zero komentarzy. Nie wiedziałam, co robić, żeby to zmienić. Byłam jak małe dziecko, zagubione we mgle. Ale nie poddałam się. I z czasem ktoś tutaj zawitał. I teraz traktuję to, jako moją własną próbę. Przetrwałam w blogowym świecie, choć początek był masakryczny. I jestem dumna z siebie.I smutna, bo to już koniec.. :(
Pragnę wam więc podziękować za to, że jesteście tu teraz i nudzicie się strasznie, czytając moje przydługie i nudnawe wywody. Naprawdę, z całego serca wam dziękuję! Bez was zapewne bym się poddała. DZIĘKUJĘ!!!! <3
Wszystkim i każdemu z osobna!!
I nie wiem, co więcej miałabym tu napisać. Nie jestem dobra w przemowach, w ogóle pożegnania to nie moja bajka. Ale mam nadzieję, że nie żegnamy się. Jeśli tylko chcecie, możecie mnie znaleźć na innych moich blogach (do których podam linki, bo reklama to rzecz ważna, prawda?) :D
SPEKTAKL
SERCA
NIEOBOJĘTNI
PODSTRONA
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ!!
Wiecie, że was kocham, prawda??
:****
Zawsze zastanawiałam się, co napiszę pod epilogiem tego opowiadania.I chociaż miałam dużo czasu na myślenie, nic ciekawego nie wymyśliłam. :D Taka drobna moja ułomność. Będę więc improwizować.
To pierwszy mój blog. Pierwszy, który założyłam. Pierwszy, którego nie usunęłam po dwóch tygodniach. I pierwszy, na którym pojawiło się paru czytelników. Myślałam, że się poddam, wiecie? Przez pierwszych chyba 10 rozdziałów nie było tutaj nikogo. Mała liczba odwiedzin, zero komentarzy. Nie wiedziałam, co robić, żeby to zmienić. Byłam jak małe dziecko, zagubione we mgle. Ale nie poddałam się. I z czasem ktoś tutaj zawitał. I teraz traktuję to, jako moją własną próbę. Przetrwałam w blogowym świecie, choć początek był masakryczny. I jestem dumna z siebie.I smutna, bo to już koniec.. :(
Pragnę wam więc podziękować za to, że jesteście tu teraz i nudzicie się strasznie, czytając moje przydługie i nudnawe wywody. Naprawdę, z całego serca wam dziękuję! Bez was zapewne bym się poddała. DZIĘKUJĘ!!!! <3
Wszystkim i każdemu z osobna!!
I nie wiem, co więcej miałabym tu napisać. Nie jestem dobra w przemowach, w ogóle pożegnania to nie moja bajka. Ale mam nadzieję, że nie żegnamy się. Jeśli tylko chcecie, możecie mnie znaleźć na innych moich blogach (do których podam linki, bo reklama to rzecz ważna, prawda?) :D
SPEKTAKL
SERCA
NIEOBOJĘTNI
PODSTRONA
Jeszcze raz DZIĘKUJĘ!!
Wiecie, że was kocham, prawda??
:****
To ja Ci dziękuję. Za tego bloga. Za tę historię. Za to opowiadanie, ale także za to, że mimo wszystko sie nie poddałaś i nas nie zostawiłaś. Bardzo lubię twoje historię i będę przy kolejnych. Dziękuję jeszcze raz za naprawdę dobre opowiadanie:*
OdpowiedzUsuńbyłam, czytałam, będę dalej<3
pozdrawiam i życzę udanych dalszych wakacji!
Ka.
Dziękuję! Z całego serca, za komentarz i za obecność!
UsuńŚciskamm!! :**
Zazwyczaj nie dodaje komentarzy,teraz widzę, że to błąd. Byłam od początku, więc wypadałoby chociaż napisać coś na koniec.Dziekuje bardzo, że mogłam przeżywać to wszystko razem z bohaterami. Opowiadanie wyzwala wiele emocji. :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tym razem to zrobiłaś. ;)
UsuńDziękuję! :**
wiedz,że przeczytałam i nadrobiłam te kilka zaległych rozdziałów,ale z normalnym komentarzem wpadnę po powrocie do domu.kocham<3
OdpowiedzUsuńJa tez Cie kocham ;-) :-* . Szkoda ze to juz koniec :-\ ale na pewno jeszcze nie raz tu zajrze aby odswiezyc pamiec ;-) . Dziekuje Ci za tego bloga :-*
OdpowiedzUsuńA ja dziękuję za obecność! :**
UsuńPrzepiękna historia, dziękuję Ci za to. Szkoda, że to już koniec... Pisz dalej, masz talent :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam, Eliza
Jeden z najlepszych blogow, jakie czytalam!!!! Dziekuje, ze moglam przezyc tak piekna historie. :-)
OdpowiedzUsuńJesteś genialna <3 przeżywałam wszystko razem z bohaterami. Szkoda mi było śmierci siostry Asi jak i tego, że są ze Zbyszkiem rodzeństwem, ale mimo wszystko opowiadanie było cudowne!!! Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobre pierwsze opowiadanie ;-) naprawdę, z chęcią przeczytałam całość, wcale mnie nie odrzuciło :-) mogę pocieszyć że i z pisaniem i z czytelnikami będzie z czasem coraz lepiej :-)
OdpowiedzUsuńA Asia, Zbyszek i Michał tworzyli świetną paczkę przyjaciół :-) większość odcinków czytałam z uśmiechem na ustach ;-)
Pozdrawiam
43 year old Senior Editor Salmon Cater, hailing from Victoria enjoys watching movies like "Whisperers, The" and Kayaking. Took a trip to Cidade Velha and drives a Charger. przydatne odnosniki
OdpowiedzUsuń