-

-

6 lipca 2014

Rozdział XLV

Chyba nie tak źle, co nie?
Chciałam, żeby rozdział pojawił się trochę wcześniej, ale mi nie wyszło. Mimo to dwa tygodnie to nie tak znowu długo.
Powoli zbliżamy się do końca tej historii. Pojawią się jeszcze dwa rozdziały + epilog, który nawiasem mówiąc jest długi i zastanawiam się, czy go nie podzielić na dwie części..
Ale to jeszcze przed nami.
Nie przynudzam,  miłej lektury! :**








Kawa z Bartkiem naładowała moje akumulatory. Miło było tak po prostu gdzieś wyjść i na spokojnie porozmawiać. Czas leciał nam bardzo szybko, a tematów do rozmowy stale przybywało. W pewnym momencie ze zdziwieniem zauważyłam, że jest już po dwudziestej, a na dworze ciemno, głucho i zimno. Podziękowałam Bartkowi za wspólnie spędzony czas i pożegnałam się z nim.

- Aśka, zaczekaj! – zawołał za mną.

- Tak? – odwróciłam się w jego stronę.

- Odprowadzę Cię. – uśmiechnął się w moja stronę i ruszyliśmy ramię w ramię w kierunku parkingu.

Stanęliśmy przy moim samochodzie, który stał osamotniony na parkingu. Nie chciałam się z nim żegnać, ale wiedziałam, że Zbyszek już pewnie szaleje w domu, bo mnie nigdzie nie ma i nie odbieram telefonów, za co dostanę opieprz, no ale nie moja wina, że mi bateria padła.

- Muszę już uciekać. – stwierdziłam z uśmiechem.

- Ja też.

Dostałam całusa w policzek, po czym chłopak odwrócił się i ruszył przed siebie.

- Bartek! – tym razem to ja zawołałam za nim.

- Tak? – roześmiał się, bo sytuacja była co najmniej dziwna.

- Następnym razem jak będziesz w okolicy, zadzwoń – uśmiechnęłam się w jego kierunku.

- Obiecuję! – odkrzyknął i zniknął w ciemności.

Wsiadłam do swojego samochodu i ostrożnie pokonałam odcinek dzielący Bielsko i Jastrzębie. Pogoda nie rozpieszczała i z nieba spadały białe płatki śniegu, które utrudniały widoczność i warunki panujące na drodze. Jechałam powoli, ale i tak zniosło mnie, gdy nagle zahamowałam. A musiałam gwałtownie wcisnąć hamulec, bo niedaleko zauważyłam auto rozbite o drzewo. Nie zastanawiając się ani chwilę wyskoczyłam z auta i pognałam w tamtym kierunku. Kierowca był nieprzytomny, a po sprawdzeniu pulsu, okazało się, że nie żyje. Nie miałam czasu by się tym martwić. W samochodzie było jeszcze dwóch pasażerów. Mały chłopiec z tyłu był nieprzytomny, ale żył i nie zauważyłam jakiś większych obrażeń. Gorzej było z kobietą siedzącą obok kierowcy. Miała wielką ranę na czole, spowodowaną przez uderzenie o deskę rozdzielczą. Jej oddech był nierówny i bardzo słaby. Musiałam zadzwonić po pogotowie, ale nie miałam jak. Mój telefon się rozładował i nie dało się go nawet włączyć, więc poddałam się ostateczności. W dobie XXI wieku każdy ma przy sobie telefon komórkowy. Niechętnie, bo niechętnie, ale przeszukałam kieszenie i torebkę kobiety i znalazłam to, czego szukałam.

Zawiadomiłam pogotowie, a przemiła pani w słuchawce zapewniła, że zjawią się za niedługo.

W między czasie zdarzyły się dwie rzeczy. Kobieta odzyskała na chwilę przytomność, co przyjęłam z wielką ulgą.

- Pogotowie już jedzie. – zapewniłam ją. – Niech pani się nie rusza.

Kobieta patrzyła na mnie z wielką prośbą w oczach. Nie wiedziałam o co chodzi. Na początku myślałam, że chce bym jej pomogła, że coś ją cholernie boli i prosi mnie tym spojrzeniem, bym coś z tym zrobiła. Bym jej pomogła. Ale myliłam się.

- Zaopiekuj się moim synem, proszę. – wyszeptała słabo i znów straciła świadomość.

- Proszę pani! Słyszy mnie pani! Niech pani otworzy oczy! – wołałam z przejęciem, tracąc chwilowo kontrolę na samą sobą.

Sprawdziłam jej puls, który niknął. Mogłam to wyczuć wyraźnie. Chwilę później w ogóle go nie wyczuwałam. Musiałam jednak jej pomóc, dlatego wyciągnęłam ją z samochodu i ułożyłam na poboczu przykrytym przez śnieżną kołdrę. Zaczęłam uciskać jej klatkę piersiową. W między czasie błagałam ją, by otworzyła oczy. W tamtym momencie nie myślałam, co robię. Straciłam kontrolę, a moje starania nie przynosiły żadnego skutku. Moment później zjawiło się pogotowie i to oni zajęli się reanimacją kobiety. Ja stanęłam niedaleko i przyglądałam się ich pracy, powoli opanowując emocje. Podeszłam do samochodu i zauważyłam, że chłopak, który na oko wyglądał na jakieś dwa latka odzyskał przytomność i patrzy przez szybę samochodu, jak pogotowie zajmuje się jego matkę.

- Nic Ci nie jest? – zapytałam go słabym głosem.

W odpowiedzi pokręcił jedynie głową. Widziałam łzy spływające po jego policzkach. Nie mogłam na to patrzeć, więc podeszłam do kobiety, która sprawdzała stan mężczyzny.

- Co z tym małym? – zapytałam ją.

- Nie ma żadnych ciężkich obrażeń, ale jest w szoku. – odpowiedziała, patrząc na mnie zmęczonym wzrokiem.

- Wie pani, że nie o to pytam. Co z nim teraz będzie?

Byłam pewna, że nie da się już uratować matki chłopca. Potwierdzili to ratownicy, którzy w tej samej chwili przestali reanimować i stwierdzili zgon.

- Nie wiem. W takich przypadkach dzieci zazwyczaj trafiają do pogotowia opiekuńczego, a potem do dalszej rodziny lub adopcji.

Ta odpowiedź mi w zupełności wystarczyła. Jednak nie mogłam się pogodzić z tym, że chłopiec może trafić do domu dziecka. Jeszcze parę godzin miał oboje rodziców, a teraz jest już sierotą, którą będzie się opiekować inna rodzina. A wiadomo, że nie zawsze dzieci po adopcji są szczęśliwe. Nie chciałam, by mały był nieszczęśliwy. Nie chciałam, by trafił do ludzi, którzy nie będą w stanie go pokochać.

- Może pani wnieść sprawę o adopcję. – powiedziała kobieta, widząc jak ze łzami w oczach, przypatruję się malcowi.

Spojrzałam na nią zaskoczona, ale nie zniesmaczona jej pomysłem. Tylko czy ja byłabym w stanie zaopiekować się tym maluchem? Czy potrafiłabym zastąpić mu matkę i pokochać jak własne dziecko?

- Oczywiście najpierw trzeba poczekać aż wszystko zostanie uporządkowane i mały trafi do domu dziecka. Dopiero wtedy można się kontaktować z właścicielką ośrodka i coś działać w tej sprawie. – spojrzała mi w oczy i uśmiechnęła się delikatnie. – Nie zmuszam pani. Zrobi pani to, co będzie uważała za słuszne. Ale myślę, że poradziłaby sobie pani w tej roli. – powiedziała i odeszła do kolegów, którzy zakrywali ciała mężczyzny i kobiety czarnymi workami.

Symboliczny czarny zwiastujący śmierć.

Widząc jak ratownicy bezskutecznie próbują przekonać chłopca, by pojechał z nimi, podeszłam do nich.

- Cześć. – powiedziałam do niego.

Popatrzył na mnie swoimi wielkimi, zapłakanymi oczami, które wyrażały szok, ból i strach. Strach przed obcymi ludźmi, którzy zapakowali jego rodziców do worków.

- Jak Ci na imię? – próbowałam nawiązać z nim jakiś kontakt.

Chciałam, by choć trochę się na mnie otworzył. Chciałam, by mi zaufał i przestał się mnie bać.

- Nataniel. – odpowiedział cichutko po chwili ciszy.

- Jestem Asia. Masz jakąś ciocię albo wujka?

- Nie.

- Dziadków?

- Nie. – odpowiedział i spuścił głowę.

- Pojedziesz ze mną? Zawiozę Cię do miejsca, gdzie się Tobą zajmą. Obiecuję. – powiedziałam siląc się na ciepły ton, który w obecnej sytuacji ciężko mi przychodził.

Chłopiec po chwili wahania kiwnął głową na znak, że się zgadza, a ja obdarowałam go lekkim uśmiechem. Chwyciłam go za rączkę i pomogłam wysiąść z rozbitego samochodu. Podeszliśmy razem do ratowników, którzy stanęli obok, podczas gdy ja rozmawiałam z Natanem.

- Zawiozę go do tego pogotowia opiekuńczego, tylko dajcie mi adres i zawiadomcie ich, że to ja go tam przyprowadzę. – powiedziałam i chwilę później już wsiadałam z chłopcem do mojego samochodu. Któryś z panów był tak miły i przeniósł fotelik Nataniela do mojego auta.  Podziękowałam mu słabym uśmiechem i przypięłam malca bezpiecznie pasami. Sama usiadłam za kierownicą.

Po krótkiej podróży, zaparkowałam przed budynkiem ośrodka. Wzięłam Natana na ręce i weszłam do środka, gdzie personel przejął chłopca i obiecał się nim zając. Czułam łzy na policzkach, widząc jak mały ponownie z nieufnością podchodzi do obcych osób.

- Chcę do Asi! – zawołał, gdy przekazywałam go opiekunką.

W tym momencie serce rozpadło mi się na kawałki, ale wiedziałam, że nie mogę tak po prostu go stąd zabrać i wziąć do siebie. Nie mogłam, ale cholernie chciałam.

- Obiecuję, że będę Cię odwiedzać. – powiedziałam łamiącym się głosem. – Jutro się zobaczymy, Natanielku. – powiedziałam czule i z bólem serca obserwowałam jak go zabierają.

Zupełnie w rozsypce wsiadłam do swojego samochodu i parę minut później zaparkowałam pod naszym blokiem. Zamknęłam auto i automatycznie, nie patrząc co robię, udałam się na górę. Weszłam do mieszkania i od razu weszłam do kuchni.

- No nareszcie! Gdzieś ty była! Mogłaś chociaż odebrać telefon! ! – krzyczał Zbyszek, ale się tym nie przejęłam.

Podniosłam wzrok i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Bożeświętywszechmogący! Co się stało? – zapytał, gdy zobaczył moje zapłakane oczy i łzy, które nadal z nich wypływały.

Nic nie mówiąc podeszłam do niego i przytuliłam się, mocząc mu bluzę swoim płaczem.

- Nie mogłam nic zrobić. Musiałam go tam zostawić. – powtarzałam jak mantrę, kołysząc się uspokajająco.

- O czym ty mówisz? – zapytała łagodnie z przerażeniem w głosie.

Oderwałam się od niego i usiadłam na krześle, bo nie miałam siły, by ustać na nogach.

Otarłam oczy rękawem i opowiedziałam mu całą historię i to, jak bardzo przejęłam się losem małego chłopca. Na koniec znów powtórzyłam, że nie mogłam nic zrobić. Że musiałam go tam zostawić.

- Pojedziesz do niego? – zapytał słabym głosem. Dalej nie mógł uwierzyć.

- Tak. – odpowiedziałam z siłą. – Obiecałam. – uśmiechnęłam się słabo w jego stronę.


5 komentarzy:

  1. Rycze :'( . Wspanialy rozdzial szkodaze taki smutny. Jeju tak strasznie mi sie podob twoj blog <3 . Musze zafundowac w husteczki xd :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten rozdział wywołał takie emocje u ciebie :)

      Usuń
  2. Zapraszam na Epilog :(
    zsiatkowkacalezycie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O jacie :O a się porobiło, jestem bardzo co postanowi Asia w związku z tym chłopczykiem. Może go adoptuje? To duża odpowiedzialność, ale mały Nataniel widać, że od razu pokochał Asie ;) Pozdrawiam ;*

    PS Zapraszam na 40 rozdział ;) http://po-prostu-kochaj-siatkowke.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Biedny chłopak ;( stracić oboje rodziców ;(

    OdpowiedzUsuń