Jest i część trzecia. Powiem Wam, że jest
ich sześć. Tak wiem krótko, ale nic na to nie poradzę. W założeniu miała to być
właśnie taka mała historyjka. Nie wiem dlaczego, ale nie umiem pisać
''tasiemców''... Może kiedyś się to zmieni.
Jak na razie żyję w zgodzie z tajemniczym
Wenem i moja głowa jest pełna pomysłów.
Pozdrawiam
Was wszystkich! :)
Zwykła kawa zmieniła się w wypad
do klubu, gdzie spędziliśmy dużo czasu na tańcu. Chłopacy są niesamowici. Nie
dali mi ani chwili wytchnienia. Raz jeden raz drugi męczył mnie na parkiecie.
Nie piliśmy, bo siatkarze mieli jutro trening i nie mogli sobie na to pozwolić,
a ja się dostosowałam. Dużo rozmawialiśmy i naprawdę nieźle się poznaliśmy.
Polubiłam ich. Oboje sprawiają
wrażenie zwykłych chłopaków, którzy nie zdają sobie sprawy, jaką sensacje
wywołują pojawiając się w zwykłych miejscach. Nie są jakimiś pustymi dupkami,
którym odbiło szambo w głowie, gdy tylko stali się rozpoznawalni. Są normalni,
są zabawni, są mili, są po prostu świetnym materiałem na prawdziwego
przyjaciela. No może nie tylko, ale z mojej strony nie maja co liczyć na coś
więcej, po zaledwie jednym dniu znajomości.
Kubiak wypytywał mnie, od kiedy
tu mieszkam. Opowiedziałam mu moją jednodniową historię, której cześć już i tak
znał. Opowiedziałam mu, że nie znam miasta, że i tak nie mam na to dużo czasu,
bo będę często służbowo wyjeżdżać. Opowiedziałam mu o swojej pracy, która w
dalszym ciągu ekscytuje mnie tak, jak na początku.
Stwierdził, że tak samo jak dla
mnie wyjazdy, dla niego taką pasją jest siatkówka. Mówił o niej z miłością, a
ja słuchałam jak zaczarowana, bo chociaż do tej pory nie byłam wiernym kibicem,
czułam, że po tym wieczorze się to zmieni.
Gołym okiem było widać, że Michał
jest zafascynowany, nie tyle drużynami i ich grą, ile samą siatkówką. Dla niego
liczy się tylko moment, gdy przyjęta przez niego piłka, zostaje wystawiona
przez rozgrywającego i przebita na drugą stronę boiska, dając im punkt.
To jest pasja. Pasja w
najczystszej postaci.
Pożegnaliśmy się pod moim blokiem
o prawie pierwszej w nocy, a ja miałam wyrzuty sumienia, że przeze mnie się nie
wyśpią i na treningu będą się plątać jak zombie. W sumie chciałabym to
zobaczyć, mogłoby być ciekawie.
Panowie obiecali, że dopóki nie
grozi jej żaden wyjazd, oprowadzą ją po całym mięście, nie pomijając ani
jednego zakątka. I tak się stało.
Tydzień w towarzystwie
Zbysława i Miśka minął mi niezwykle szybko. Nie miałam nawet czasu porządnie
ogarnąć nowego mieszkania, które teraz do najczystszych nie należało. Głównie z
powodu wizyt dwóch wyrośniętych gentelmanamów, którzy skutecznie jednak
czyścili moją lodówkę. Ani się obejrzałam, a już nadszedł poniedziałek i
musiałam ruszać na podbój nowego miejsca pracy. Nie spodziewałam się, że od
razu na start dostanę spotkania zagraniczne i tak też się nie stało.
Rozumiałam, że najpierw chcą wypróbować moje umiejętności i szanowałam ich
decyzje. Najpierw spotkania w obrębie miasta, które widać były bardzo
zadowalające, ponieważ każdy pracownik odnosił się do mnie jakby z większym
szacunkiem. Dwa tygodnie od rozpoczęcia pracy pojawiły się propozycje spotkań
poza miastowych, jednak w dalszym ciągu tylko w Polsce.
Wszystko potoczyło się na
tyle sprawnie, że po miesiącu zaczęły się wyjazdy do najróżniejszych zakątków
świata. Często bywało tak, że z jednego spotkania wracałam po południu, a już
następnego dnia wieczorem znów wylatywałam. Niejeden byłby zmęczony takim trybem
życia, ale nie ja. Zbyt bardzo to wszystko kochałam. Poznawanie nowych ludzi,
kultur, obyczajów. To wszystko ma w sobie pewną magie, która dodaje siły na
kolejne wyprawy.
Był jeden wielki minus całej tej
sytuacji. Nie miałam czasu na spotkania ze swoimi najlepszymi przyjaciółmi, a
bywało, że nie widzieliśmy się całe tygodnie. Ja wracałam, oni mieli trening.
Oni byli wolni, mnie już nie było i tak w koło. Po pewnym czasie sytuacja była
nie do zniesienia, więc odrzuciłam propozycję wyjazdu do Ameryki Południowej.
Codziennie musiałam stawiać się w pracy, ale kończyłam o 14 i byłam wolna, i
tak cały tydzień, który poświęciłam tylko i wyłącznie dla Zibiego i Dzikusa.
Kiedy oznajmiłam im wesołą
nowinę, chłopcy zaczęli skakać jak pięcioletnie dziewczynki na widok lalki, co
uwierzcie mi, w wykonaniu jednego i drugiego prawie dwumetrowego faceta, może
się wydawać lekko nie na miejscu.
Przypadł mi zaszczyt poznania
całej drużyny Jastrzębskiego Węgla i oglądania treningu na żywo z trybun. Cóż
nie oszukujmy się. Przyjaciółka dwóch najlepszych siatkarzy-przyjaciół, którzy
razem są duszą towarzystwa, to również przyjaciółka całej drużyny i oczywiście
trenera, u którego miałam specjalne względy. Mogę ich odwiedzać na treningu
kiedy tylko chcę.
Reszta tygodnia upłynęła mi na
poznawaniu wszystkich zawodników Jastrzębskiego, ale było to dla mnie coś
naturalnego, więc z każdym potrafiłam się dogadać. Swego czasu panowie
Kubiak&Bartman byli zazdrośni, o swoich kolegów, którzy zajmowali, tak
bardzo dla nich cenny, czas panny Koliberczyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz