-

-

9 sierpnia 2013

Rozdział VI


Ostatni. Części pierwszej.
Za moim oknem szaleje burza. W moim życiu też by się taka przydała. Przyjdzie, a potem odejdzie, ale powietrze jakie za sobą zostawi, będzie rześkie. Spadnie deszcz, który wsiąkając w ziemię, zabierze ze sobą wszystkie moje negatywne emocje.
Moje filozofowanie zazwyczaj nie kończy się dobrze.. :D
Koniec historii. Trudno. Coś się kończy, coś się zaczyna.
Mam nadzieję, że wytrwam w następnej historii, którą już zaczęłam pisać. Może pojawi się tutaj, a może na innym blogu?
Nie wiem jeszcze...
Nie przedłużając. Żegnam się z Wami teraz, by potem ponownie Was powitać.

Pozdrawiam Faith. <3




To właśnie ten dzień. To dziś wraca jego przyjaciółka, której nie widział od tygodnia, a za którą chorobliwie tęsknił. Oczekiwał dzwonka do drzwi, ale zamiast tego zadzwonił jego telefon.

- Numer nieznany – przeczytał na ekranie. Odebrał.

- Słucham? – rzucił do telefonu.

- Witam. Mogę wiedzieć z kim mam przyjemność? – Słuchał głosu nieznanego człowieka i już podświadomie wiedział, że to bardzo poważna sprawa.

- Michał Kubiak. Mogę wiedzieć kim pan jest i po co pan dzwoni?

- Waldemar Stołkiewicz. Dzwonię w sprawie pani Julity Koliberczyk. Znał ją pan?

- Tak. O co chodzi?

Znał? Czemu ten facet użył czasu przeszłego? Nie, nie, nie… Nie! To nie może być to, o czym myślę. Michał, uspokój się, zaraz się wszystko wyjaśni. – próbował przekonać samego siebie, że na pewno wszystko jest w porządku. Nie wychodziło mu to. Z następnymi słowami mężczyzny jego twarz stawała się blada, oczy z niedowierzaniem wpatrywały się w ścianę, naprzeciwko której siedział po tym, jak dolne kończyny odmówiły mu posłuszeństwa.

- Pańska znajoma nie żyje. Przykro mi.

Szok. Tak wielki, że Michał kompletnie się wyłączył i nie słyszał głosu mężczyzny, który w dalszym ciągu coś do niego mówił. Rozróżniał tylko pojedyncze słowa.

Śmierć. Samolot. Wypadek. Katastrofa.

- Panie Michale? – Waldemar chyba miał mu coś jeszcze do przekazania, ale Kubiak w dalszym ciągu był w szoku, z którego wyrwało go głośne – Panie Michale!

-Tak? – powiedział, chociaż bardziej odpowiednim słowem byłoby wyszeptał.

- Pani Koliberczyk.. – sam dźwięk jej nazwiska sprawiał mu niewyobrażalny ból – miała ze sobą walizkę i torebkę, które pomimo wypadku są w dobrym stanie. Mógłby się pan po nie zgłosić?

Pomimo tego, że na sam widok jej rzeczy pewnie się załamie, zgodził się. Facet zakończył rozmowę cichymi słowami żalu, ale jemu wydawało się, że ktoś kto nigdy nie znał jego Juli, nie będzie w stanie pojąć, jaką jej śmierć jest tragedią.

Michał siedział na podłodze w mieszkaniu swoim i Zbyszka. Nie czuł nic. Pustka. Tylko tak mógłby określić swój obecny stan. Nie wiedział gdzie jest, kim jest, która jest godzina, ile czasu minęło od tego cholernego dźwięku telefonu. Nie wiedział nic, a mimo to był. Ciągle istniał. Wydawało mu się niemożliwe, że człowiek jest w stanie przeżyć utratę ukochanej osoby, której nie miał czasu poznać do końca.

Życie ponownie z niego zadrwiło, odbierając mu coś na czym mu cholernie zależało. Nie dając mu czasu. Ale czy to właśnie nie jest urok życia? Bawi się z nami, to dając nam czas, to znów nam go odbierając. I wcale nie jest sprawiedliwe. Jedni mają go za dużo inni za mało, a jeszcze inni nie mają go wcale. Dlaczego tak wiele zależy od czasu? Dlaczego nie możemy od dziecka wiedzieć kim będziemy w przyszłości, kogo pokochamy? Nie tracilibyśmy wtedy cennych chwil na głupie zastanawianie się, co dalej? Z dnia na dzień mielibyśmy coraz mniej czasu, ale też bylibyśmy coraz bardziej przygotowani na jego koniec. Koniec czasu, nasz koniec, który nadszedłby w odpowiednim momencie i każdy byłby szczęśliwy. Dlaczego jest, jak jest, a my nie mamy na to wpływu? Życie daje nam złudne odczucie sprawiedliwości, które, tak bardzo często, nas zaślepia.  Nie możemy się wyrwać z jej szponów i często jest już za późno, żeby cokolwiek zmienić. Jedyna szansa zostaje nam odebrana, a my zostajemy z niczym i możemy się tylko modlić, by rany zagoiły się szybciej, były mniej bolesne i uciążliwe. Możemy się tylko modlić, by nie dać się wciągnąć w wir poczucia winy, które zamiast dać nam motywacje do działania, pozbawi nas złudzeń i sił. Pozostaje nam jedynie czekać. Podobno czas leczy rany. Ja w to nie wierzę, bo czyż to nie on je zadaje?

Szczęk otwieranego zamka przepływa prawie niezauważalny wśród innych dźwięków, jakie rejestrują zmysły chłopaka siedzącego nieruchomo pod ścianą. Prawie. Ale to wystarczyło, by Michał ocknął się ze stanu, w którym się znajdował.

Do mieszkania wszedł jego współlokator, który wrócił z treningu. On nie poszedł. Miał wolne, które chciał w pełni wykorzystać na spotkaniu z Julitą. Ktoś musiał ją odebrać z lotniska.

Zbyszek nie rozglądając się, rzuca swoja torbę na półkę, ściąga buty i dopiero kiedy chce wejść w głąb mieszkania, dostrzega Miśka.

- Michał?

Wyżej wspomniany nie poruszył się, nie odwrócił głowy, nie zrobił nic. Dalej wgapiał się w ścianę, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z obecności przyjaciela.

- Misiek.

Nic. Kolejny raz brak reakcji. Bartman zaniepokoił się, ale dalej nie skojarzył faktów. Michał powinien być w tym momencie z Juli, a nie siedzieć nieruchomo w mieszkaniu.

- Kubiak! Do cholery jasnej! Możesz łaskawie odpowiedzieć, gdy cię wołam.

Bartman stracił cierpliwość, a że nie należał do osób spokojnych.. Co by nie powiedzieć, jego krzyk przyniósł pożądany efekt.

Misiek popatrzył na niego pustymi oczami, na których dnie można by doszukać się wielkiego bólu.
- Ona nie żyje.

Bartman wyglądał jak dziecko, gdy ktoś mu czytał tekst encyklopedii. Kompletnie nie wiedział, o co chodzi.

- Co?

- Julita nie żyje.

- Co?

- Nie żyje.

- Co?

- Do kurwy nędzy! Jesteś głuchy, czy tylko udajesz? W obu przypadkach mnie wkurwiasz.

- Jak to nie żyje?

- Normalnie.

- Jak?

- Samolot.

Jedno słowo, ale Bartman i tak wiedział co się mogło stać. Awaria silnika, oderwane skrzydło, płonące skrzydło, wybuch bomby, zamach, wypadek, zaspany pilot, pijany pilot. Tak wiele możliwości. Tak wiele tragicznych wydarzeń, a wszystkie możliwe. Wizje spadającego samolotu męczyły Bartmana swoja realnością.

- Cholerny Kurek! – wrzasnął Zbyszek.

Michał popatrzył na niego jak na kompletnego idiotę.

- Co?

- Przez jego cholerny lęk przed lataniem i jego barwne opowiadania o katastrofie, ciągle mam przed oczami spadający samolot.

Zapadła cisza. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć, a z resztą obojgu im wydawało się, że słowa są zbędne. Bo czy z ich pomocą da się wyrazić cały ból?

- Muszę pojechać po jej rzeczy.

- Ja nie mam na to siły.

- Wiem.

Bartman popatrzył na Kubiaka z podziwem. Tak, podziwem. Dlaczego? Bo znał jego uczucia do tej dziewczyny i wiedział, że nie była mu obojętna. Cieszył się z tego, ale teraz nie wyobrażał sobie jak on zachowałby się na jego miejscu. Misiek ma siłę, i nie chodzi tu o siłę fizyczną, by cokolwiek zrobić. On sam czuje, że pogrąża się w rozpaczy, żalu i złości.

Dzik wyszedł, zostawiając przyjaciela samego. Nie wiedział kogo będzie trzeba bardziej pocieszać, niedoszłego chłopaka, czy przyjaciela?

Pojechał we wskazane miejsce, odebrał co miał odebrać i wrócił do domu, gdzie w spokoju udał się do swoich czterech kątów. Wiedział, że prawdopodobnie się załamie, a nie chciał, żeby ktokolwiek to widział. 

Walizkę odstawił w pobliżu szafy. Torebkę wziął ze sobą na łóżko i po kolei zaczął wyjmować wszystkie znajdujące się tam przedmioty. Dotykając je miał wrażenia, że jest bliżej niej. A chciał, by ona była teraz koło niego.

W jego dłoniach znalazł się zeszyt. Zwykły, czarny zeszyt. Otworzył go na pierwszej stronie.


„Na pamiątkę moją i osoby, z którą podzielę się moimi sekretami.”
                                                                                                                   Julita Koliberczyk



Zaciekawiony zaczął przeglądać strony z zapiskami Juli. Z każdą kartką odkrywał tę dziewczynę na nowo. Przeżywał jej problemy, decyzje, rozterki. Poznał delikatną i wrażliwą stronę tej kobiety.

Spojrzał na datę ostatniego wpisu. Dzień wypadku.

„Mam złe przeczucia, ale wierzę, że wszystko będzie w porządku. Jestem kobietą i mam intuicję, ale zawiodła mnie ona tak wiele razy, że nawet nie próbuję się na nią zdawać. 
Szczerzę się jak głupia do sera. Ludzie w samolocie patrzą na mnie, jak na wariatkę. Trudno. Nie mogą przecież wiedzieć, że dzisiaj w końcu zobaczę się z osobą, którą kocham? Nie mogą i dlatego im wybaczam. Tęsknię za nim i kocham go. Tak po prostu.
Z tobą podzielę się moimi sekretami. 

Na zawsze twoja Kubiak. Niezależnie od niczego!”


Łzy spływały mu strumieniem po policzku. Ona w pewien sposób się z nim żegnała. 

Czuła.

On się z nią jeszcze nie pożegnał, ale zrobi to, teraz.

- Kocham cię, Ptaszyno. Już na zawsze i niezależnie od niczego, moje serce należy do ciebie.



3 komentarze:

  1. Kocham ten rozdział. Siedze i płacze. tak:*:(

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie spodziewałam się aż tak smutnego zakończenia :( zwłaszcza, że już oboje chcieli sobie wyznać uczucia i być szczęśliwi. Biedny Misiek :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Mistrzostwo świata :'( całe opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń