-

-

26 stycznia 2014

Rozdział XXXI

Dokończę to opowiadanie, bo to jedyny taki tasiemiec w moim wykonaniu, oczywiście jak na razie :) Poza tym, nie mam w zwyczaju porzucać rozpoczętych spraw, a ostatnio nawet wena do mnie zawitała. 

Tak więc ENOJOY! :D





"Ostatni, którym wybaczymy niewierność względem nas, to ci, których zawiedliśmy."

- Córcia? Co ty tutaj robisz?

- W odwiedziny nie można przyjechać? Poza tym nie jestem sama.

- Dzień dobry! -zawołał Zbyszek wyłaniając się zza moich pleców.

- Wchodźcie, zimno jest. - przepuścił nas w drzwiach, a na jego twarzy widniał promienny uśmiech.

 Ściągnęłam z siebie kurtkę, szalik i rękawiczki, a potem mocno przytuliłam się do ojca. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo za nim tęsknię, dopóki go nie zobaczyłam na własne oczy.

- Tęskniłam za tobą. - wyszeptałam, na co on mocniej mnie do siebie przytulił.

- Ja za tobą też..

Odkleiłam się od ojca, a ten podszedł do mojego brata i jego również przytulił. Tak po męsku.

- A teraz gadajcie, jakie licho was tutaj przywiało! - zapytał, gdy już siedzieliśmy w salonie i każdy miał przed sobą kubek gorącej, miodowej herbaty.

- Nie mów, że zapomniałeś o własnym święcie. - wstałam i jeszcze raz przytuliłam się do taty. - Wszystkiego najlepszego! Żeby słońce świeciło ci w każdym dniu i nigdy nie zachodziło. Żebyś mnie kochał tak samo mocno, jak ja kocham ciebie. Żebyś dalej przychodził mi kibicować na mecze. Żebyś nigdy nie tracił pogody ducha. Żebyś zawsze był sobą. Żebyście, razem z mamą, kochali się najmocniej na świecie. I czego jeszcze sobie tylko życzysz! - ucałowałam go w oba policzki i wręczyłam torebkę z prezentem.

- A ja panu życzę, żeby spełniły się wszystkie najskrytsze marzenia. - Zbyś również wręczył mojemu tacie podarunek.

- Dziękuję wam, dzieciaki!

- A mama jest w domu? - zapytałam, gdy już przegadaliśmy mnóstwo czasu.

- Nie ma jej. Pojechała na badania. - odpowiedział smętnie.

- Jest chora?

- Nie. Ostatnio gorzej się czuje. Nie chciała mnie słuchać i nie poszła do lekarza, ale w końcu ją przekonałem, by zrobiła potrzebne badania.

- Nie wiesz, kiedy wróci? Muszę… musimy z nią porozmawiać.

- Nie ma jej już drugą godzinę. Za niedługo powinna wrócić.

- W takim razie ja się zbieram na trening. Zbyszek idziesz ze mną, czy zostajesz?

- Nie będzie miał pan nic przeciwko..? - zapytał mojego ojca.

- Spokojnie. Poradzę sobie. Bawcie się dobrze.

- Ja się nie będę bawić. Będę z siebie wypluwać flaki..

- Nie wątpię. - skomentował tata, a potem udał się do kuchni.

- To my pędzimy! - zawołałam jeszcze, gdy wychodziliśmy i zamknęłam drzwi.

Wsiedliśmy do samochodu.

- Staraj się zbytnio nie rzucać w oczy.

- A to niby dlaczego? - roześmiał się.

- Dziewczyny są gotowe rozpętać trzecią wojnę światową, uwierz.

- Ok. Będę jak ninja. Nikt mnie nie zobaczy.

- Może ci się to nie udać..

- Czemu?

- Bo Mirek ma oczy dookoła głowy. Widzi wszystko!

Zaśmialiśmy się i chwilę później wchodziliśmy na halę, gdzie rozeszliśmy się w dwóch kierunkach. Zbyszek poszedł bezpośrednio na halę, gdzie miał zająć takie miejsce, by nikt go nie widział, a ja udałam się do szatni.

Przyszłam jako jedna z pierwszych, więc od razu weszłam na parkiet i zaczęłam się rozgrzewać na własną rękę. Sytuacja sprzed kilku tygodni jak na razie się nie powtórzyła, ale nigdy nic nie wiadomo. 

Dziewczyny dołączyły do mnie i po rozgrzaniu się, zaczęłyśmy odbijać piłkę między sobą. W moim mniemaniu normalny trening już powinien się zacząć, ale trenera ani widu, ani słychu. 

Na parkiet weszła nasza pani kapitan z przejętą miną.

- Dziewczyny! - kiedy się uspokoiłyśmy, zaczęła mówić dalej. - Trenerowi wypadła pilna sprawa i nie zdąży. Trening odwołany!

- Przecież my za niedługo rozpoczynamy sezon!

- Mecze się zaczynają!

- Musimy ćwiczyć!

Siatkarki przekrzykiwały się, ale miały rację. Nie możemy sobie odpuścić treningu. Wpadłam na genialny pomysł. Weszłam na trybuny, a dziewczyny nawet nie zauważyły, że zniknęłam. Wypatrywałam Zbyszka. Naprawdę się schował, nigdzie go nie widziałam. Zrezygnowana odwróciłam się i wpadłam na coś, a raczej kogoś. Mój przygłupi braciszek stał nade mną i hamował wybuch śmiechu. Nie miałam czasu na głupie dowcipy.

- Mam do ciebie prośbę!

- Jaką? - momentalnie przestał się śmiać i wpatrywał się we mnie zaciekawiony.

- Potrzebujemy trenera. Natychmiast.

- Że niby ja?! - odparł zaskoczony.

- A widzisz tu jakiegoś innego osobnika, który mógłby ocenić każdą z dziewczyn obiektywnym
okiem?

- Sądzisz, że ja mógłbym oceniać was obiektywnie? - śmiesznie poruszył brwiami.

- Mam wrażenie, że potrzebna ci jest natychmiastowa pomoc psychiatry, ale o tym później. Zgadzasz się?

- Pewnie. Challenge accepted!

- To świetnie. Przygotuj się na najgorsze. - powiedziałam i pociągnęłam go za sobą na dół.

- Koleżanki siatkarki! Mam zastępstwo!

Odwróciły się jak na komendę, a potem wpadły w lekki szok widząc Bartmanową osobę w małej, bielskiej hali i to jeszcze na naszym treningu.

- Żartujesz, prawda? - zwróciła się do mnie Kalina, która jako jedyna spośród tej zgrai wiedziała, że Zbyś to mój przyrodni brat.

- Nie. Jestem śmiertelnie poważna.

- Przecież one się zaraz na niego rzucą! - wyszeptała mi do ucha.

- Nie martw się. To duży chłopczyk, poradzi sobie.

Niestety nie poradził sobie, gdy dziewczyny odzyskały zdolność ruchu i mowy. Zaczęły mu zadawać najróżniejsze pytania, ale gadały wszystkie naraz, więc choćby Zbyszek chciał, nie mógł im na nie odpowiedzieć.

- Spokój! - wrzasnął w końcu, a opętała zgraja się uspokoiła. - Po kolei, dobra? - posłał im swój piękny uśmiech.

- Co tutaj robisz, skoro grasz w Jastrzębiu?

- Przyjechałem w odwiedziny do ludzi, których uważam za przyszywaną rodzinę.

- Masz dziewczynę? - Zbyszek roześmiał się głośno. Chyba nie spodziewał się takich pytań.

- Nie mam, ale na razie nikogo nie szukam. - kilka dziewczyn westchnęło.

- Co cię łączy z Aśką?

- Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi i przyrodnim rodzeństwem.

Miło było usłyszeć te słowa z jego ust. Aż mi się cieplej na sercu zrobiło.

- Jesteście rodzeństwem?! Aśka! Czemu nie mówiłaś?!

- Myślałam, że zauważycie podobieństwo w technice.

- Nie wymagaj od nas za dużo, kochana. - roześmiałyśmy się szczerze.

- Ona nie musi wymagać, ale skoro jestem waszym zastępczym trenerem, mogę i będę. Kiedy gracie pierwszy mecz? - zapytał.

- Za tydzień. - poinformowałyśmy go.

- No to do roboty! Pokażcie na co was stać! I nie chcę widzieć obijania się!

- Zbysiu, zluzuj bokserki. - powiedziałam do niego ze śmiechem. Widać wczuł się w rolę.

- Koliberczyk! Co ty tu jeszcze robisz? Biegać! Raz, dwa! Raz, dwa!



5 komentarzy:

  1. No to widać, że Zbynio wczuł się w nową role, jako trener, widać,że nawet Koliberczykowej nie odpuścił. To dobrze, że jakoś się z ojcem dogadał. heh Ciekawi mnie tylko kto teraz będzie dziewczyną atakującego :)
    Ciesze się, że masz serce, i dokończysz to opowiadanie, nie wybaczyłabym Ci tego. Wciągnęło mnie to opowiadanie i chcę znać zakończenie :)
    Pozdr ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwierz, że ja sama jak myślę o zakończeniu czuję się źle.. Wiem już co napiszę w epilogu i mam nadzieję, że wam się to spodoba, ale nie umiem się pożegnać z Aśką i resztą.. Jest mi cholernie ciężko :/

      Usuń
    2. Doskonale cię rozumiem, ciężko jest się pożegnać z dana historią, nad która poświęciło się tyle energii i czasu.
      ważne, że masz plan jakim zakończysz to opowiadanie :*

      Usuń
  2. Zbysiu jaki trener ohoho :) świetny rozdział! Genialnie, że dokończysz to opowiadanie, bo naprawdę je polubiłam! :) Pozdrawiam i całuje ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ajajaj, Zibi się wczuwa w rolę trenera. Ach, taki trener to coś! :D Dobrze, że dogadują się z ojcem. Ciekawie będzi chyba wyglądać rozmowa z mamą Aśki, co?
    CZEKAM NA NN! :**

    OdpowiedzUsuń