Przepraszam, jeśli pojawiły się błędy. Czasami sprawdzam po kilka razy, ale i tak wszystkich nie wyłapię :)
Jeśli macie ochotę, to zapraszam na mojego twittera.. Od razu uprzedzam, że jestem cienka w te klocki. "Trochę techniki i się gubisz." - i od razu wszystko wiadomo. :))
Zapraszam do komentowania!
Nowy zwiastun na http://serca-jak-herbatniki.blogspot.com, więc jeśli macie ochotę, to zapraszam również tam.:**
_____________
_____________
"Jeśli przyszła
radość, lepiej ją przyjąć, niż bać się, że pewnego dnia się skończy."
Z ręką na sercu przyznaję, że ze
Zbyszka będzie zdolny trener! Nie wiem, czy to jego sława, czy charyzma, ale
dziewczyny słuchały go jak zaklęte i wykonywały wszystkie jego polecenia. Gdy
im podpowiadał jak dokładniej przyjmować piłkę czy jak jeszcze lepiej serwować,
od razu łapały co ma na myśli i poprawiały swoją technikę. Gdybyśmy mogły z nim
trenować na co dzień, miałybyśmy mistrzostwo Polski zagwarantowane.
Chociaż trening był morderczy, a
takich ćwiczeń jakie kazał nam wykonywać mój brat, nigdy na oczy nie widziałam,
wszystkie byłyśmy zadowolone. Pokazałyśmy, że mamy serce do siatkówki i
potrafimy grać całkiem dobrze jak na tą niby słabszą płeć. Nawet Zbyszek musiał
to przyznać.
Muszę mu jeszcze raz podziękować,
bo dzięki niemu atmosfera w zespole się znacznie poprawiła. Na koniec treningu
kazał nam usiąść w kółku i tak sobie wszyscy gadaliśmy i śmialiśmy się, a
granice pomiędzy naszymi relacjami się całkowicie zatarły. Można powiedzieć, że
Zbyszek przez dwie godziny zdziałał to, czego nasz formalny trener nie potrafił
przez całe dwa lata.
- Aśka? Jesteś jeszcze wśród
żywych? - zaśmiał się Zbyszek.
- Nie gadaj tylko kieruj. -
rzuciłam.
- Zdałem egzamin na trenera?
- Zdałeś, zdałeś.. A teraz nie
gadaj, tylko gaz do dechy.
Nie trzeba było dwa razy
powtarzać. Chwila moment i już staliśmy pod moim domem rodzinnym.
- Mama już pewnie jest. -
powiedziałam.
- Pewnie tak. - odpowiedział
Zbyszek.
- Jesteś pewny, że to odpowiednia
chwila na taką rozmowę?
- Nigdy nie będzie odpowiedniej
chwili, ale tak. Jestem pewny.
Kiwnęłam głową na znak, że
rozumiem i weszłam do domu.
- Tato! Wróciliśmy!
Nikt mi nie odpowiedział.
- Jesteś?
Coś mi nie pasowało. Tata mógł
wyjść z domu, ale na pewno zamknąłby drzwi na klucz, a były otwarte.
Zaniepokoiłam się. Chodziłam od pokoju do pokoju, szukając go, aż wreszcie
znalazłam go w łazience. Siedział na podłodze, a plecami opierał się o ścianę prysznica.
Był przeraźliwie blady, a w oczach szkliły się łzy, z których część już
wypłynęła.
Nigdy nie widziałam taty w takim
stanie. Przez chwilę nie wiedziałam co zrobić, ale po chwili powróciło do mnie
opanowanie. Przykucnęłam przy nim i z całej siły przytuliłam do siebie. Miałam
nadzieję, że pomogę.
- Co się stało? Tato? Dlaczego
płaczesz?
W odpowiedzi usłyszałam tylko
pociąganie nosem. Wstałam i wyciągnęłam ku niemu ręce.
- Chodź. - powiedziałam i
podciągnęłam go do pionu.
Zaprowadziłam go do kuchni i
posadziłam na stole, gdzie czekała już gorąca herbata, zrobiona przez Zbyszka,
który też w jakiś sposób pragnął pomóc.
Odczekałam chwilę i dałam tacie
się uspokoić.
- Co się stało?
- Ja przepraszam. Nie
powinienem..
- Co się stało, tato?
- Mama.. Źle z nią.
Kolejny dzisiaj szok.
Miałam wrażenie, że życie ze mnie
kpi. Czy za każdym razem, gdy pragnę coś naprawić, gdy myślę, że może być tylko
lepiej, jest jeszcze gorzej niż źle? Przyciągam zmartwienia jak magnes, szkoda
tylko, że nie ma on przełącznika ze złych rzezy na dobre.
-Co.. Co się stało?
- Dzwonił lekarz. Mówił, że
wyniki nie są dobre. Mama zostaje w szpitalu na noc.
- Mówił, czy to coś poważnego? -
zapytałam przejęta.
- To.. To jest..
- Co to jest?! - krzyknęłam zanim
zdążyłam się powstrzymać.
- Aśka, uspokój się. - upomniał
mnie Zbyszek.
- Przepraszam. - zwróciłam się do
ojca. - Co to jest?
- Rak.
Opadłam na krzesło i nie miałam
siły, by ruszyć chociażby palcem. Cała energia ze mnie wyparowała. Nie
wierzyłam, że mama może być chora. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że
kolejna bardzo ważna dla mnie osoba, może umrzeć.
Jedna łza wypłynęła mi z oka, a
potem rozlał się cały strumień, którego nie byłam w stanie zatamować. Ukryłam
twarz w dłoniach i chciałam zniknąć. Chciałam, żeby znalazł się ktoś, kto żyłby
za mnie. Kto przeżywałby cały tan smutek i łzy za mnie, bo ja już nie miałam na
to siły. Można by myśleć, że powinnam się przyzwyczaić. Przecież to nie
pierwszy raz, gdy osoba z mojego środowiska umiera, ale tak się nie da. Nie da
się przyzwyczaić do tego bólu, który przenika aż do szpiku kości, powodując
poczucie bezsilności i utratę nadziei w jakikolwiek sens życia. No bo jak
śmierć może mieć sens?
Poczułam oplatające mnie w pasie
ramiona. To Zbyszek.
Nie mogę się mazać! Przecież to
nie tylko moja matka. Chociaż mój przyrodni brat nie miał z nią kontaktu,
przyjechał tu i chciał to naprawić, a los z niego zakpił. Tak jak z nas
wszystkich.
To ja powinnam teraz pocieszać
jego, a nie on mnie.
- Muszę tam pojechać. -
powiedziałam.
- Na nic się tak nie przydasz. -
powiedział tata. - Lekarz mówił, że jest teraz w śpiączce i nie ma z nią
kontaktu.
- Nic mnie to nie interesuje. Ja
tam muszę być! Muszę jej powiedzieć, że jej wybaczyłam! Już dawno, ale nie
miałam odwagi, by się do tego przyznać. Bałam się, choć teraz sama nie wiem,
jak mogłam być taka głupia. Muszę jej powiedzieć, że ją kocham! Że zawsze
będzie moją mamusią...
- I powiesz, kiedy już
wydobrzeje. - powiedział Zbyszek.
- Nic nie rozumiesz! -
krzyknęłam, całkowicie tracąc kontrolę nad sobą.
- Naprawdę sądzisz, że nie
rozumiem? Że nie wiem, jak się teraz czujesz? Naprawdę tak myślisz?
Spojrzałam w jego oczy i
zobaczyłam tam równie głęboki ból, jaki zawładnął moim sercem. On jeden
wiedział, dlaczego muszę.
- Nie sądzę. Wiesz i sam czujesz
to samo. Dlatego pojedziesz tam razem ze mną. Teraz. Natychmiast.
Nie sprzeciwił się. Nie mógł.
Wiedział, że ja i tak postawię na swoim.
Chwilę później gnałam jak szalona
do oszklonych drzwi, przez które wchodziło się do szpitala. Odszukałam wzrokiem
recepcję i zaczęłam iść w tamtą stronę, przy okazji potrącając ludzi i lekarzy,
nie zaszczycając ich nawet przepraszającym spojrzeniem.
- Gdzie leży moja mama? -
zapytałam pielęgniarkę, jakby umiała ona czytać w myślach i wiedziała o kogo mi
chodzi.
- Nazwisko?
- Koliberczyk. Była tutaj dzisiaj
na badania, lekarz dzwonił, że mama jest chora na raka i zapadła w śpiączkę.
- Tak wiem o kogo chodzi. - odpowiedziała
miło pielęgniarka.
- Więc gdzie leży? - nie bawiłam
się w uprzejmości.
- Sala 23, na końcu korytarza,
ale teraz nie można…
Nie dokończyła, bo nie słuchając
co ma więcej do powiedzenia, pobiegłam się we wskazanym kierunku, a Zbyszek
potruchtał za mną.
Witam! ;) Pochłonęłam Twoje opowiadanie z zawrotną prędkością...
OdpowiedzUsuńBardzo lubię blogi o siatkarzach, ale u Ciebie jest troszkę inaczej. Jest nie tylko miłość, "hotkowanie" jakichś siatkarzy. Poruszasz tu głębsze tematy, o których lubię czytać. Tak, jak na przykład w tym rozdziale. Bardzo współczuję Asi i jej całej rodzinie. Nie wiem sama, co bym zrobiła na jej miejscu. Pewnie załamałabym się i nie wychodziła z domu...
Podoba mi się, w jaki sposób opisujesz odczucia bohaterów, itp. Mam nadzieję, że wszystko się tutaj ułoży i nikt nie będzie musiał cierpieć.
Tymczasem czekam na kolejny rozdział i proszę, żebyś informowała mnie o nowościach na moim blogu, gdzie poza tym Cię zapraszam. Być może coś Cię zainteresuje http://strefa-id.blogspot.com/
Pozdrawiam, caro :)
u mnie pojawiła się dwójka, jeśli masz ochotę ;) http://strefa-id.blogspot.com/
UsuńO ja cię! To się porobiło w życiu naszej Aśki, ehh. Najpierw strata siostry, z czym już po części się pogodziła. I wydawało się, że może być tylko lepiej, a tutaj masz. Jej mam ma raka. Nawet nie zdążyła z nią porozmawiać, a teraz jest w śpiączce i nie ma z nią żadnego kontaktu.
OdpowiedzUsuńCZEKAM NA NEXTY! <3
o jejku, ale się teraz narobiło, najpierw siostra, a teraz choroba matki, ciężko w jej życiu, ale ważne, że ma przyjaciół w okół siebie no i oczywiście Zbyszka. Oby tylko zdążyła porozmawiać z mamą..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużej weny! :)